Coraz więcej łóżek w Klinice Chirurgii i Traumatologii dziecięcego szpitala w Lublinie jest zajętych przez dzieci w śpiączce. Kolejne trafiło tutaj w sobotę. Szpital nie jest dla tych pacjentów najlepszym rozwiązaniem. Aby wrócić do życia, potrzebują rehabilitacji w specjalistycznym ośrodku. A takiego u nas nie ma.
Profesor Jerzy Osemlak, kierownik kliniki szacuje, że takich wegetujących jak rośliny dzieci jest w regionie co najmniej kilkadziesiąt. Trzeba je karmić, przekręcać z boku na bok, kąpać. Leżą w szpitalach albo domach. Niekiedy rodziny oddają je do zakładów opiekuńczych, bo nie dają sobie rady z opieką. – W tej chwili mam ich kilkoro – mówi profesor. – Coraz trudniej je pomieścić. Moja klinika, zresztą jak każda w szpitalu, jest przeznaczona do krótkiego i szybkiego leczenia. Nie może się zamienić w zakład opiekuńczy.
Profesor Osemlak widzi rozwiązanie problemu. – Trzeba zbudować ośrodek wybudzeń i rehabilitacji, w którym pacjenci będą mogli spokojnie powracać do zdrowia – postuluje.
To autorski projekt profesora. Takiego ośrodka jeszcze w Polsce nie ma. Rehabilitacja w ośrodku wiązałaby się z wielomiesięcznym w nim pobytem. – Najlepszą lokalizacją byłby las, park – obmyśla profesor. – Może warto by pomyśleć o zaadaptowaniu jakichś niewykorzystanych obiektów.
W ośrodku powinien pracować cały sztab specjalistów. Lekarze i pielęgniarki. Rehabilitanci od kończyn, mięśni, mowy. Psychologowie i pedagodzy od psychiki i prawidłowego rozwoju umysłowego. W rehabilitację włączeni byliby rodzice, mieszkający w hotelu przy ośrodku.
Koszt postawienia ośrodka wynosiłby od kilku do kilkunastu milionów złotych. Lekarz chce zainteresować projektem wojewodę, marszałka i fundusz zdrowia. – Jesteśmy otwarci na rozmowy – deklaruje Stanisław Gogacz, wicemarszałek ds. służby zdrowia.
– Jeżeli ktoś taki ośrodek postawi i odpowiednio go wyposaży, fundusz w ramach zwiększania dostępności różnych usług medycznych wykupi w nim leczenie – zapewnia Elżbieta Lasota, rzecznik prasowy lubelskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
Próbują ratować w Bydgoszczy
do życia.