Rozmowa dnia z Kazimierą Wolińską, właścicielką zakładu hafciarskiego
- Okolica mi wcale nie przeszkadza. Jesteśmy ulokowani w pasażu. Niedaleko jest posterunek policji, dom kultury. Klienci też nie narzekają. Bo to specyficzna grupa: zakłady pracy, szkoły instytucje. Odszukują mnie przez Internet, albo z polecenia. Klientów mam z całego kraju.
• Dużo ma pani pracy?
- Zamówień jest sporo. Choć sama już nie haftuję bo ma kłopoty ze wzrokiem. Tyle lat w zawodzie, to oczy miały prawo się popsuć. A wyhaftowanie sztandaru to dużo pracy. Średnio miesiąc na jedną stronę. Oczywiście w zależności od tego, co na sztandarze ma się znaleźć.
- Gdy wykonujemy sztandar dla szkoły, to obowiązkowo znajduje się na nim nazwa placówki. Gdy ma być sztandar dla zespołu szkół wymaga się teraz, aby wymienić każda szkołę z osobna. Z drugiej strony umieszczamy zwykle patrona, lub jeśli szkoła go nie ma, wizerunek budynku lub pomnik. Wykonujemy też sztandary świętych. W ostatnim czasie najwięcej zamówień było na wizerunki Jana Pawła II.
• W Pani zakładzie widać wiele kartek z podziękowaniami.
- To wyrazy wdzięczności. Nieskromnie mówiąc, zadowolony klient napisze czasem. Sztandary to niejako dzieła sztuki, które służą szkołom czy instytucjom przez lata.
• Tylko sztandary?
Nie. Haftujemy również chorągwie kościelne, dystynkcje wojskowe, szarfy. Ważne jest, że wszystko od początku do końca wykonujemy ręcznie. W końcowej fazie tylko używamy maszyny do szycia, przy obrębianiu sztandaru.
Rozmawiał Tomasz Wójciszyn