Czas, pieniądze i nerwy tracą pasażerowie jadący pociągami miedzy Lublinem a Warszawą. Mało który pociąg dojeżdża do celu punktualnie, niektóre są spóźnione o ponad godzinę. Kolej nie chce się z tego tłumaczyć, a pasażerom za opóźnienie... nie należy się nic
Problemy zaczęły się 11 czerwca, gdy wysłano na objazd pociągi jadące z Lublina do Warszawy i z powrotem. Zamiast przez Puławy i Dęblin jadą przez Lubartów, Parczew i Łuków. Podróż miała się przez to wydłużyć o 40 minut, bo tyle zapisano w rozkładzie. Ale pociągi rzadko się go trzymają.
– Ani razu nie dojechałem punktualnie. Najmniejsze spóźnienie, jakie mi się trafiło, to 30 minut, a najdłuższe to 1,5 godziny – mówi Krzysztof Raban, który z Lublina dojeżdża pociągiem do Poznania. Nie jest to jedyna taka relacja. – W ubiegłym tygodniu pociągi z Warszawy z godz. 16.10 miały opóźnienia od wtorku do piątku: 30, 60 i 50 minut – napisał do nas oburzony Czytelnik.
Sporo czasu traci się w Łukowie, gdzie następuje wymiana lokomotywy prowadzącej wagony. Powód tej operacji jest prozaiczny. Między Łukowem a Lublinem linia nie jest zelektryfikowana, więc mogą ją pokonać tylko lokomotywy spalinowe. A te nie są z kolei mile widziane na Dworcu Centralnym, więc od Łukowa do Warszawy wagony prowadzi elektrowóz. Wystarczy, że spóźni się lokomotywa ciągnąca wagony z Lublina, a nie ma kto zabrać w Łukowie wagonów z Warszawy. I na odwrót.
– Codziennie z Lublina do Warszawy wyjeżdża 7 pociągów. Ze względu na przełączanie lokomotyw, później przyjeżdża ponad połowa – stwierdza Karol Jakubowski ze spółki PKP Polskie Linie Kolejowe, która zarządza torami. Jakie opóźnienia są notowane na objeździe? – Średnio od 10 do 45 minut.
O dokładniejsze statystyki prosimy samego przewoźnika, spółkę PKP Intercity. Pytamy o konkretny procent opóźnionych pociągów. Rzeczniczka odpowiada nam tym samym zdaniem co zarządca torów. Co do słowa. Marta Ziemska, rzecznik PKP Intercity, zapewnia jednak, że w Łukowie spółka „wzmacnia nadzór nad sprawnym wykonywaniem manewrów”.
Pasażerowie są na przegranej pozycji. Większość z nich nie ma szans na odszkodowanie za opóźniony kurs, mimo że prawo pozwala im żądać odszkodowania wynoszącego 50 proc. ceny biletu jeśli pociąg spóźni się więcej niż dwie godziny.
– Przewoźnik ma jednak prawo odmówić wypłaty odszkodowania, jeśli jego wartość nie przekracza 4 euro (około 17 zł – red.) – informuje Tomasz Frankowski z Urzędu Transportu Kolejowego. Oznacza to, że w praktyce o odszkodowanie mogą się starać tylko ci, którzy wydali na bilet co najmniej 34 zł.
Tymczasem miejsce w drugiej klasie kosztuje mniej, bo tuż przed wprowadzeniem objazdu przewoźnik obniżył ceny.