Pijani chuligani zdemolowali autobus MPK w Lublinie. I bezkarnie uciekli. Policja przyjechała na miejsce dopiero po 44 minutach. Choć
do najbliższego komisariatu jest zaledwie 5 minut na piechotę.
Na pierwszym przystanku na ul. Orkana dwóch wyrostków zbiera się do wyjścia. Stają w drzwiach autobusu, tak by kierowca nie mógł ich zamknąć. Obrzucają go wyzwiskami. - Wtedy zacząłem się bać. Byłem w kropce. Nie mogłem nic zrobić. Te drzwi mają blokadę. Jeśli przy zamykaniu natrafią na jakikolwiek opór, od razu się otwierają. A przy otwartych drzwiach ten autobus nie ruszy - tłumaczy kierowca.
Mijają dwie minuty. Mężczyźni wyskakują z jelcza. Jeden z nich chwyta za stojący na przystanku metalowy kosz na śmieci. Z impetem rzuca w autobus. Boczna szyba rozpryskuje się w drobny mak. Pasażerów ratuje naklejona na dole okna folia z reklamą. Gdyby nie ona, kosz wpadłby do autobusu wprost na głowy ludzi. Kosz wybija dziurę w tylnej szybie. I leci na następne okno z boku autobusu. Wandale uciekają w stronę os. Błonie. Ich kolega siłą otwiera drzwi jelcza i też rzuca się do ucieczki.
Kierowca chwyta za komórkę. Dzwoni do dyspozytora MPK. Dyspozytor dzwoni pod 997 i wzywa na miejsce policję. Jest godzina 22. Kilka minut później na miejsce przyjeżdża nadzór ruchu MPK. Zszokowani pasażerowie opuszczają autobus. Zielony polonez policji (LU 19508) przyjeżdża na miejsce dopiero o godzinie 22.44. Na schwytanie sprawców nie ma szans.
Do pobliskiego VII Komisariatu Policji można dojść pieszo w 5 minut. I to wolnym krokiem. Dlaczego dojazd trwał tak długo?
- A skąd pan wie, że radiowóz nie był wcześniej? - odparowała Agnieszka Pawlak, rzeczniczka lubelskiej policji. I zażądała pytań na piśmie. Odpowiedź przyszła po kilku godzinach.
"O godz. 22.00 zadzwonił mężczyzna informując, że na ul. Organa/Zwycięska (pisownia oryginalna - red.) nn sprawcy wybili koszem szybę - wyjaśnia Witold Laskowski z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji. Dyżurny odbierający zgłoszenie przełączył rozmowę do "siódemki” (siódmy komisariat - red.). Na miejsce wysłano pracownika dochodzeniowego w celu zabezpieczenia śladów wykroczenia lub przestępstwa zniszczenia mienia.
I tyle. Ani słowa wyjaśnienia, choć o to pytaliśmy, dlaczego radiowóz jechał aż 44 minuty.
- Gdybyśmy znali sprawców, dochodzilibyśmy pokrycia strat. A tak będziemy musieli sami pokryć koszty - przyznaje z żalem Stanisław Wojnarowicz, rzecznik MPK.