- Efektem potrzebnej, ale nieprzemyślanej reformy będzie więc to, że dzieci będą zachodzić po słodkie napoje po drodze do szkoły. Właściciel sklepu się wzbogaci, my zbankrutujemy, a dzieci będą jadły byle co - mówi Tomasz Machoń, przedsiębiorca prowadzący sklepik i stołówkę w szkole
Rozmowa z Tomaszem Machoniem, przedsiębiorcą prowadzącym sklepik i stołówkę w Szkole Podstawowej nr 21 w Lublinie.
• Ma pan opinię osoby starającej się promować u uczniów zdrowe nawyki żywieniowe.
– W szkole przy ul. Zuchów pracuję od dwóch lat. Od samego początku postawionym mi celem było promowanie zdrowej żywności. Robiłem to w mądry sposób. Zamiast walczyć z tym, co dzieci jedzą w domu, staraliśmy się stosować mądre zamienniki. Zamiast wyrobów czekoladopodobnych sprzedawaliśmy 70 proc. gorzką czekoladę stanowiąca doskonałe źródło magnesu i minerałów. Zamiast batonów z dodatkiem szkodliwego tłuszczu palmowego sami produkowaliśmy batony z dodatkiem bogatych w składniki odżywcze orzechów.
• Dobrze się sprzedawały?
– Wszystko zależało od reklamy. Na kubeczek surowych pokrojonych w kostki owoców, który nazwaliśmy „Deserem owocowym” chętnych nie było. Kiedy nazwaliśmy go „Shake z kawałkami owoców” zaczęły być trendy.
• Reforma dotycząca sklepików szkolnych nie będzie więc dla pana problemem.
– Obawiam się, że nie ma pani racji. Po pierwsze wciąż dobrze nie wiem, co można sprzedawać, a co nie. Wielu moich pytań nie udało mi się rozwiać nawet w sanepidzie, do którego zwróciłem się o wykładnie prawa. Podam przykład. W sklepikach nie można sprzedawać drożdżówek, bo są zbyt słodkie. Ale ja mógłbym wypiekać drożdżówki z bogatym w białko serem, które będą miały mniej niż 10 proc. cukru i 10 proc tłuszczu. Czy będzie to zgodne z prawem? Wiążącej odpowiedzi nie otrzymałem, ale odradzono mi to.
• Podobno to samo dotyczy cebularzy.
– Tak, bo wprawdzie nie mają tłuszczy i cukru, ale mają za to zakazaną białą mąkę. To absurd, aby zakazać produktu lokalnego, po który dzieci sięgały bardzo często. Mogę za to zrobić kanapki z chudą wędliną. Też teoretycznie, bo na opakowaniach nie ma informacji ile procent tłuszczu zawiera szynka. Jeśli niechcący kupię produkt mający więcej niż 10 proc. mogę dostać nawet 5 tys. zł. kary. Przedsiębiorców, takich jak ja, to zniszczy. Efektem potrzebnej, ale nieprzemyślanej reformy będzie więc to, że dzieci będą zachodzić po słodkie napoje po drodze do szkoły. Właściciel sklepu się wzbogaci, my zbankrutujemy, a dzieci będą jadły byle co.
Przeczytaj także:
Szkoły gotowe na uczniów. Nauczyciele gotowi na strajk