Przychodzisz na przystanek. I nic. Autobus powinien być ale nie przyjeżdża. Stoi w zajezdni, bo nie miał kto usiąść za kierownicą.
W poniedziałkowe popołudnie zabrakło obsady dla siedmiu autobusów MPK. Wczoraj na pierwszej zmianie z zajezdni nie wyjechało pięć wozów. Dyspozytorzy mają łamigłówkę: na którą linię można nie wysłać autobusu. A w ciągu dnia żonglują wozami przerzucając je z trasy na trasę.
W dni powszednie po mieście jeździ ok. 170 autobusów. Kierowców do nich jest prawie 450. -Za mało - mówi Andrzej Satke, dyrektor ds. eksploatacji w lubelskim MPK. - Kiedyś można było w takiej sytuacji ściągać ludzi, którzy mają wolne i dawać im nadgodziny. Ale zlikwidowała to ustawa o czasie pracy kierowców. I ludzie siedzą w domach, chociaż mogliby dorobić. A wszystko to nieszczęśliwie zbiega się z urlopami.
- To kpiny z pasażerów - komentuje Maria Kuźmiuk, mieszkanka Czubów. - Jeżeli brakuje im ludzi, to chyba tylko dlatego, że grafik urlopów układał ktoś bez głowy. A jak już mają taką sytuację, to powinni chyba ściągnąć jakichś pracowników na zastępstwo - dodaje. - Próbowałem szukać nowych ludzi, ale chętnych brak - broni się Satke. - Jak w tygodniu przyjmę jednego, to trzech odchodzi.
- Przecież nikt nie będzie chciał przyjść do pracy za 6 złotych brutto na godzinę. A taka jest stawka dla początkującego kierowcy. Po trzech miesiącach dostaje 6,50 złotych - mówi Andrzej Sokołowski, szef największego z działających w MPK związków zawodowych. - Nic dziwnego, że ludzie wolą iść na budowę, gdzie wyciągną i 12 zł za godzinę.
Większe luki w rozkładzie mogą spotkać pasażerów we wrześniu, gdy kursów będzie więcej. Kto zasiądzie za kółkiem? Przewoźnik chce wysłać w trasy... mechaników. - Część z nich ma uprawnienia, przeszkolimy ich i posadzimy za kierownicę - zapowiada Satke.