Rozmowa z Reni Jusis, wokalistką, autorką tekstów i producentką.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
• W połowie kwietnia ukazała się płyta „BANG!”. Na twój siódmy album swoim słuchaczom kazałaś czekać siedem lat. Dlaczego tak długo?
- Zdecydowałam, że ten czas poświęcę na celebrowanie życia rodzinnego. W międzyczasie urodziłam dwójkę dzieci, a że prowadzę wolny zawód, to mogłam wydłużyć sobie według uznania urlop macierzyński. Jako kobiecie i matce dało mi to ogromną satysfakcję.
• Kiedy pojawiła się myśl, że już wystarczy i to jest moment na powrót do muzyki?
- Szczerze, to dopiero rok temu w wakacje, kiedy byłam na jednym z festiwali muzycznych. Uwielbiam przeżywać muzykę z tysiącami osób, daje mi to ogromną przyjemność i kiedy tylko mam możliwość, to wybieram się na takie imprezy. Ale wtedy, podczas jednego z koncertów poczułam, że już mi się znudziło być po tej stronie barykady i chciałabym znaleźć się na scenie. To był taki pierwszy moment. Później, w te same wakacje, mój perkusista Frodo przyprowadził na jedną z prób kolegę Stendka, który jest didżejem i producentem muzycznym. Frodo stwierdził, że ma wrażenie, że słuchamy podobnych rzeczy i podoba nam się podobna muzyka. Przesłuchałam nagrań z pierwszej płyty Stendka i rzeczywiście, bardzo zaintrygowała mnie jego muzyka i podejście do produkcji. Następnie zaczęłam pisać eseje na temat tego, o czym chciałabym się wypowiedzieć, opisywać tempa, w jakich widzę te utwory czy style muzyczne. Dopiero po tych wstępnych przemyśleniach wróciłam do Stendka i powiedziałam, że jestem gotowa i jeśli podtrzymuję chęć współpracy, możemy zaczynać pracę nad płytą.
• Później wszystko potoczyło się szybko...
- Zaczęliśmy jesienią i skończyliśmy w okolicach Bożego Narodzenia. To bardzo szybko, bo w moim przypadku zazwyczaj trwało to 2-3 lata i wiązało się z dopieszczaniem każdego dźwięku i słowa. Tym razem zebrała się bardzo zgrana ekipa chętna do pomocy i postawiliśmy na spontan. Moim głównym celem było wykrzyczeć się emocjonalnie i poeksperymentować z głosem.
• Po tak długiej przerwie wiedziałaś, czego chcesz?
- Przez tych wcześniejszych sześć lat kompletnie o tym nie myślałam i nie czułam się gotowa na pracę nad płytą. Ale niewątpliwie taka sytuacja jest niezwykle komfortowa dla artysty. Miałam w głowie przebłyski z mojego debiutu, kiedy nie zastanawiałam się, co chcę zrobić, ale miałam tyle pomysłów, że raczej je redukowałam. Taka przerwa sprzyja kreatywności.
• Kto jeszcze miał udział w powstawaniu tej płyty?
- Zupełnie przypadkowo doszło do kilku ciekawych kooperacji. Także podczas ubiegłorocznych wakacji spotkałam się z Kubą Karasiem z grupy The Dumplings. W efekcie powstało sporo kompozycji. Wybraliśmy z nich dwie, które udało się dokończyć jesienią i zostały dołączone do płyty jako bonus. Są trochę mniej elektroniczne, a bardziej elektro-popowe, ale uważam, że są na tyle ciekawe, ze chciałam je opublikować. Przedziwna rzecz wydarzyła się jesienią. Dostałam maila od Bunia (Michał Skrok z trójmiejskiej formacji Dick4Dick), który przesłał mi szkic do utworu „Bejbi Siter” i napisał enigmatycznie: „zrobiłem to i pomyślałem o tobie”. To było o tyle zaskakujące, bo nikt nie wiedział, że pracujemy ze Stendkiem nad płytą i że w ogóle planuję wrócić na scenę. Ten kawałek bardzo mi się spodobał i zainspirował mnie do tekstu poświeconego wielu twarzom kobiet, więc dołączyłam go do płyty.
• I właśnie ten utwór ukazał się jako pierwszy singiel przed premierą płyty „BANG!”. Pod względem muzycznym odebrałem go jako wypadkową twoich płyt elektronicznych, ale też debiutanckiego albumu „Zakręcona”, utrzymanego w klimatach funk i hip-hop. Jeśli chodzi o tekst, to jest to streszczenie tego, co u ciebie działo się w ostatnim czasie. Czy to był celowy zabieg, aby powrócić właśnie takim utworem?
- Wybór singla często jest przypadkową kwestią. Ale rzeczywiście, kiedy pisałam ten utwór, chciałam żeby to była klamra i podsumowanie tego, co przeżyłam ostatnio jako kobieta i matka. Chciałam z przymrużeniem oka rozprawić się z łatkami, jakie są nam przypisywane. Mam nadzieję, ze tą piosenką udało mi się wesprzeć młode kobiety, które w moim odczuciu potrzebują wsparcia na wielu płaszczyznach. Wybór tego utworu na pierwszy singiel pomógł mi w zakończeniu tego rozdziału i przejściu do rozdziału muzycznego. Wydałam książkę poświęconą macierzyństwu, pisałam bloga. Jeśli ktoś będzie chciał, to zawsze będzie mógł z tego skorzystać, a ja teraz wracam do muzyki i na niej chce się skupić.
• To znaczy, że nie będziesz już blogować?
- Musze trochę odpuścić. Rodzina to jeden etat, muzyka to drugi. Nie wiem, jak wydłużać dobę, żeby wziąć na barki jeszcze trzeci etat (śmiech). Jestem jednozadaniowa, co niestety okazało się po założeniu rodziny. Teraz muszę dokonać pewnych wyborów. Oczywiście, jeśli pojawią się jakieś ciekawe akcje społeczne, to na pewno będę je wspierać. Ale skupiam się na muzyce.
• To znaczy, że twoi słuchacze na kolejną płytę będą czekać krócej?
- Mam taką nadzieję, bo razem z moim producentem wpadliśmy w bardzo fajny rytm pracy. Mamy już kilka kawałków, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego i żal by nam było zupełnie z tego rezygnować.
• Chcesz pozostać wierna elektronice, czy nie wykluczasz dalszych eksperymentów muzycznych?
- Cały czas ciągnie nas do eksperymentów i sami jeszcze nie wiemy, w jaką stronę będzie się to rozwijać. Nagrywanie tej płyty było niezwykłe ze względu na poczucie naszej totalnej wolności i brak jakiejkolwiek presji ze strony wytwórni, czy publiczności. To było coś wyjątkowego. Obawiam się, że to się już nie powtórzy, bo po pierwszych recenzjach i przyjęciu mam wrażenie, ze oczekiwania są ogromne i sami zawiesiliśmy sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Staram się jednak nie rozbierać tego na czynniki pierwsze i wrócić do normalnego rytmu pracy. Zobaczymy, co będzie dalej.
• Twój ostatni album - „Iluzjon cz. I” - był utrzymany w klimacie piosenki poetyckiej. Teraz pod względem muzycznym wracasz do elektroniki. To był świadomy wybór?
- Zawsze dobieram styl muzyczny do tekstów, które chcę zaśpiewać. Na „Iluzjonie” miałam ochotę na formy poetyckie. Tym razem miałam na celu publicystykę i teksty bardziej zaangażowane społecznie. Do nich dobrałam trochę cięższe brzmienia elektroniczne. Mam wrażenie, że one pomagają mi wydobyć i podkreślić emocje w tekstach.
• Czego można spodziewać się podczas twojej trasy koncertowej?
- Zminimalizowałam skład zespołu. Gramy w trio z perkusistą i producentem. Opieramy się głównie na sprzęcie elektronicznym, towarzyszą nam też specjalnie przygotowane wizualizacje. Bardzo dobrze czujemy się w tym gronie, mam wielkie wsparcie od chłopaków. Podczas koncertów gramy nie tylko utwory z nowej płyty. Podczas bisów gramy remiksy moich starszych numerów, które w naszym przeświadczeniu wciąż brzmią klubowo, elektronicznie i mam do nich wielki sentyment.