Brytyjski zespół synth pop powstał w latach 80. Publiczność na całym świecie do dziś śpiewa ich największe hity: "For America”, "Chenko”, "Lean On Me”.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
Pochodzę z muzycznego środowiska. Mój ojciec był pierwszym członkiem wielopokoleniowej rodziny muzycznej, który nie zajmował się muzyką. Został dziennikarzem. Muzyka klasyczna była zawsze wokół mnie. Mój ojciec wprowadził mnie w zachwycający świat muzyki Elgara. Śpiewał w samochodzie niemelodyjnym basem, ale ja i tak wyłapywałem o co chodzi. Potem w naszym domu było sporo muzyki pop i rock. Moja starsza siostra zainteresowała się rewolucją w dziedzinie muzyki lat 60 i wczesnych lat 70. Moje inspiracje pochodzą właśnie z tych czasów. Wówczas grali m.in. The Beatles, The Who, Led Zeppelin, Pink Floyd, The Eagles.
Jako nastolatek wprowadziłem siostrę w świat muzyki Lou Reed, Cat Stevens, T.Rex. Sam tak zaraziłem się tą pasją, że przez kopiowanie moich ulubionych artystów nauczyłem się tworzyć własne kawałki w wieku 13 lat.
Skąd wzięła się nazwa zespołu?
Gdy kłóciliśmy się o nazwę i nadal nie było żadnego rezultatu, nasz perkusista powiedział: "Jak myślisz, skąd The Doors (ang. drzwi) mają taką nazwę? Prawdopodobnie, ktoś wskazał na drzwi i powiedział "drzwi”. Równie dobrze mogę wskazać na czerwone pudełko i powiedzieć "Red Box” (ang. czerwone pudełko). To podobna sprawa. Wybierzmy w końcu jakąś nazwę”.
Dlaczego przestaliście grać?
Wówczas myśleliśmy, że dobry zespół powinien nagrać kilka przebojów i przejść na emeryturę. W 1991 roku doszliśmy również do wniosku, że nasze stosunki z Warner Bros (wytwórnia płytowa) nie ulegną poprawie. Nie mieliśmy wspólnego kierunku. Mogliśmy się im podporządkować, albo oni by nas nie promowali.
Mimo wszystko czułem, że jeszcze kiedyś moglibyśmy coś nagrać, ponieważ wydawało się, że muzyka to wciąż nie zamknięty rozdział. Nadal mieliśmy mnóstwo pomysłów na granie.
Nie wyobrażałem sobie, że takie połączenie nastąpi dopiero po 20 latach! Mnóstwo czasu zajęło nam zdobywanie doświadczenia i sprzętu to stworzenia nowego albumu w naszym studiu, które jest niezależne.
Ja w tym czasie produkowałem lub pisałem piosenki dla różnych artystów. Nauczyłem się również montażu muzyki oraz tego, jako powinno być zbudowane dobre studio muzyce.
Napędem była muzyka. Nie powiedzieliśmy: "Chcemy powrotu zespołu, więc musimy nagrać jakieś kawałki”. Było zupełnie inaczej. Najpierw nagrywaliśmy, sprawiało nam to przyjemność. Potem pojawiła się myśl, by reaktywować zespół. Teraz było mniej więcej tak samo jak w latach 80, gdy zakładaliśmy Red Box. Spotykaliśmy się na jam session jako przyjaciele. Wokół nas były zawsze jakieś urządzenia nagrywające.
Nie sądzę, by brytyjska publiczność aż tak bardzo się zmieniła. W 1985 roku pewnego dnia sprzedaliśmy 30 tysiecy egzemplarzy "Lean On Me”.
Teraz to nie jest takie proste, nie ma takiego show, na które przyjdzie 50% populacji w jednej chwili. Jednak mamy teraz bezpośredni kontakt z fanami, a to nie było możliwe w latach 80. Oczywiście nadal musisz nagrać dobry materiał. Bardzo dużo czasu spędzamy na pisaniu piosenek.
Nasz sukces w Polsce jest spowodowany otwartością i mentalnością polskich mediów. Radiowa Trójka grała nasze nowe piosenki, ponieważ pamiętali o nas. W Wielkiej Brytanii media są przerażone pojawianiem się czegoś, co jest niemodne.
Jak zmieniła się wasza muzyka po reaktywacji?
Myślę, że na to pytanie będzie łatwiej odpowiedzieć z upływem czasu. Oczywiście nasza muzyka jest inna, ponieważ zasada naszego zespołu zakłada, by próbować iść do przodu. To co według mnie wyróżnia naszą najnowszą płytę "Plenty”, to podobieństwo do wcześniejszych nagrań. Melodycznie, duchowo i lirycznie stanowimy całość. Najlepsza muzyka musi mówić prawdę. "Plenty” pochodzi prosto z serca.