Nie ma już wody i błota, a przez podwórka można przejść suchą stopą. Mimo to powodzianom z gminy Wilków jest coraz trudniej. Wrócili do zrujnowanych domów i boją się, że tak przyjdzie im doczekać zimy. Większość może liczyć tylko na okazjonalną pomoc wolontariuszy.
Pustynia
Po pierwszej fali przyszła następna. Na podwórku Lasotów woda stała tygodniami. W najgorszym momencie jej poziom sięgnął blisko 4 metrów. Świadczą o tym wyraźne ślady na murach.
– Dom świeżo po remoncie, bo w maju wydawałam córkę za mąż – dodaje gospodarz. – Miałem sad i maliny. Teraz została pustynia. Żeby to odtworzyć potrzeba kilku lat. Z czego będziemy żyli? Nie mam pojęcia.
Lasota wraz z żoną zamieszkał w budynku gospodarczym, na niewielkim poddaszu. Udało się tam zmieścić materace i stolik. Żyją tak od trzech tygodni.
– Do domu nie da rady wrócić – dodaje pan Czesław. – Ściany i podłogi skute. Okna i drzwi trzeba było wyrzucić. Teraz to wszystko stoi i schnie. Nie wiem, co będzie z remontem bo jedyna szansa, to obiecane od rządu 100 000 zł. Kiedyś był tu rzeczoznawca w tej sprawie. Obejrzał gospodarstwo i tyle go widziałem.
35 000 główek sałaty
Obok domu gospodarz ustawił wojskowy namiot. Wewnątrz suszą się resztki dobytku. Pralka, lodówka, trochę mebli. Większość sprzętów jest w takim stanie, że pewnie trafi na złom. Z cenniejszych rzeczy udało się uratować jedynie samochód.
– Pewnie za 10 lat wszystko wróci do normy – mówi Sylwia Wesołowska z pobliskiej Lubomirski. – Woda zalała cały sad, a gdzie nie sięgnęła, tam pojawił się grzyb. Fala zniszczyła 35 000 główek sałaty i sporo pomidorów. Z tego żyliśmy, więc pojęcia nie mam, co będzie dalej. O zniszczonym domu już nie mówię. Jak państwo nie wypłaci tych zapomóg, to chyba nie damy rady go odbudować…
W piwnicy u Wesołowskich pracują wolontariusze. Kują tynki i podłogi. W codziennej pracy gospodarze mogą liczyć tylko na pomoc ochotników. Tych jednak brakuje, bo w całej gminie na pomoc czeka blisko 5 000 gospodarstw.
– Człowiek siedzi na takiej kupie gruzu i niewiele może zrobić – mówi pan Dariusz z Kłodnicy. – Kiedyś było się gospodarzem, teraz jest się dziadem. Kto bardziej cwany to jeszcze coś sobie załatwi, ale zwykły człowiek odbija się od drzwi do drzwi. Wszystko trzeba sobie wychodzić. Coraz mniej mam na to siły.
Większość powodzian pierwsze porządki ma już za sobą. Wyrzucili zniszczone sprzęty, zebrali szlam z podwórek, skuli tynki z zalanych murów.
W niektórych gospodarstwach jest prąd. Można podłączyć przenośny telewizor. A na ekranie politycy i kolejne zapewnienia o pomocy dla poszkodowanych.
– Z tym, że pieniędzy na razie nie ma i nie wiem, kiedy będą – dodaje Czesław Lasota. – Człowiek żyje w niepewności, bo nie wiadomo czy i ile dostanie. Pomoc potrzebna jest już, bo za kilka tygodni skończy się lato, przyjdzie zima, a remontów nie robi się tydzień.
Bez pomocy nie ruszymy
Uciekający czas, brak pieniędzy, informacji i rąk do pracy. To podstawowe zmartwienia powodzian. Chcieliby szybko zabrać się do odbudowy domów, ale bez pomocy nie ruszą z miejsca.
– Te TIR-y z darami jeżdżą i jeżdżą, a do mnie jakoś nic nie dociera – mówi Kwiryna Głodkowska z Kolonii Szczekarków. – Prosiłam o pomoc sołtysa, to kazał mi szukać sponsorów. Nie wiem, jak się do takich rzeczy zabrać. Chwilowo siedzę sama i pilnuję tego, co zostało.
Głodkowscy mają zabytkowy dom z końca XIX wieku i stary młyn wodny. Pod Wilkowem mieszkają od czterech pokoleń. Powódź dotknęła ich po raz pierwszy, ale za to dotkliwie. W domu było prawie 2 metry wody.
– Sytuacja jest tragiczna. Wszystkie podłogi i ściany zniszczone – mówi Głodkowska. – Piec kaflowy trzeba było rozebrać. Bardzo dużo zrobili więźniowie z Lublina. Sami z mężem nie dalibyśmy rady.
Powódź zniszczyła też zabytkowe meble i wyposażenie domu. Młyna woda nie zabrała. Wdarła się na dolną kondygnację.
– My schroniliśmy się wyżej, ale co noc chodziłam na dół sprawdzać poziom wody – wspomina pani Kwiryna. – Zostało mi to do dziś.
Młyn był również schronieniem dla strażaków i wojskowych. W czasie powodzi mogli tam odpoczywać. Gospodyni zamieniła swój tymczasowy dom w rodzaj kuchni polowej.
– Woda opadła, strażacy pojechali i zostałam z tym wszystkim sama – mówi Głodkowska. – Jestem zrozpaczona i załamana. Siedzimy z mężem w tym młynie. Nie wiem gdzie pójść, żeby zdobyć pomoc. Może znajdzie się ktoś, kto mógłby przekazać trochę cegieł, albo jakiś styropian na izolację? Z robotą sobie poradzę. Sama to wszystko odbuduję, tylko niech ludzie trochę pomogą.
Byle do jesieni
O wyprowadzce z zabytkowego dworku nie ma mowy.
– Wnuczka mi powiedziała, że skoro Warszawę po wojnie odbudowali to i my nasz dom odbudujemy – mówi pani Kwiryna. – Za nic w świecie tego nie zostawię. Musimy dać sobie radę, choć żyjemy z mężem tylko z emerytur. Czasami człowiekowi nerwy nie wytrzymują. Wtedy mówię sobie "Kwiryna. Weź się do roboty!”. Trochę pożartuję i dzięki temu jakoś się trzymam.
Głodkowscy otrzymali do tej pory 6 000 zł zasiłku dla powodzian i 500 zł z Caritasu.
Podobne wsparcie dostała większość poszkodowanych przez wielką wodę. Nie wiadomo dokładnie, kiedy do Wilkowa trafią pieniądze na odbudowę domów. Jedna rodzina może liczyć nawet na 100 tys. zł. wsparcia. Wcześniej jednak rzeczoznawcy muszą ocenić straty w poszczególnych gospodarstwach. Dopiero wtedy samorządowcy będą mogli podzielić pieniądze.
Procedury się przeciągają, a do początku kalendarzowej jesieni, zostało z górą dwa miesiące.