Są jedyni w tej części Europy, a mieszkają w Lublinie. Znają się na komputerach, jednocześnie ich pasją są buty sprzed dwóch tysięcy lat. Są studentami, ale zamiast szlajać się z butelką po parku, siedzą w piwnicy. Bo tak naprawdę są legionistami.
d
Lubelscy legioniści nie mają lekkiego życia. I to dosłownie, bo dźwigają na sobie 40 kilogramów żelastwa, skór, brązu i miedzi. na szczęście, nie musza tego targać codziennie.
Żołnierze siedzą w piwnicy
Lubelski legionista wygląda tak: na stopach skórzane, nabijane ćwiekami caligi. Na grzbiecie czerwona tunika. Na niej lśniący pancerz segmentowy. Albo kolczuga. Do tego pas skórzany, zdobiony brązowymi klamrami. Osłony na ramię, potężny hełm i jeszcze uzbrojenie – wielka czerwona tarcza i krótki miecz. Albo pillum, czyli włócznia.
– Cały sprzęt pod kątem wyglądu jest bliski rzymskim oryginałom – tłumaczy dr Stanisław Ducin z Zakładu Historii Starożytnej UMCS. – Staramy się wykonać wszystko w miarę wiernie, odtwarzając to, co istniało dwa tysiące lat temu. To archeologia eksperymentalna.
I dlatego wszyscy legioniści siedzą w piwnicy.
Trucizna z ryb
Piwnica znajduje się w hotelu asystenta UMCS. Wygląda jak warsztat szalonego rzemieślnika. Wszędzie walają się elementy zbroi. I nigdy nie jest tu pusto. Słychać uderzenia młota, szczęk oręża i głośne rozmowy grupy przyjaciół, członków koła naukowego historii wojskowości UMCS.
Robert Czempiński – absolwent historii. Jakub Mroczkowski – również absolwent. Łukasz Kieroń – student matematyki. Kondrad Jabłoński – II rok historii. I jego rówieśnik Robert Olejnik. Historię studiuje także Piotr Owczarski...
Ale zaraz – co tu robią te dwie dziewczyny, malujące tarcze?!
– Nas bardziej interesuje życie codzienne ówczesnej kobiety – podkreśla Marta Ćwikła.
– Robimy rzymską biżuterię i szyjemy stroje – mówi Karolina Widz.
– I próbujemy robić rzymskie potrawy – dodaje Marta.
Na szczęście nie robią „garum”.
– To odpady z ryb – wyjaśnia Marta. – Rzymianie wrzucali je do beczki i wystawiali na kilkanaście dni na słońce. To, co z beczki skapywało, to właśnie sos. Tego chyba nikt by nie przeżył...
Rzucajcie, a znajdziecie
Lubelski „legion” liczy już trzy lata.
– Ktoś z doktorantów czy seminarzystów Zakładu rzucił propozycję że może byśmy zrobili balistę – wspomina doktor Ducin. – Ale zamiast tego, od słowa do słowa, sięgnęliśmy po coś bardziej realnego i prostszego w wykonaniu. Miały być 2-3 zbroje do pokazywania na zajęciach. A wyszło 18 legionistów w pełnym rynsztunku.
– Sprawdzamy, jak to wszystko działało. Jak korzystali z tego Rzymianie i do czego to wszystko służyło – tłumaczy Jakub.
– Rozwiązujemy zagadki – dodaje Ducin. – Np. pewnej płaskorzeźby przedstawiającej „żółwia” pochyłego.
Żółw to formacja legionu. Żołnierze ustawiali się w czworobok i ze wszystkich stron zasłaniali się tarczami. Także z góry. Byli osłonięci przed wrogimi włóczniami.
– Sprawdziliśmy to – dodają legioniści, którzy swego czasu kazali się obrzucić włóczniami.
No dobrze, ale o co chodzi z tym pochyłym żółwiem?
Okazało się, że w ten sposób legioniści wspinali się na wały i mury – mówi Łukasz.
– Ustawiali tarcze jedna na drugiej. Po nich mogli się wspinać. Sprawdziliśmy to: do wysokości prawie trzech metrów taka ludzka drabina była bardzo stabilna.
Hordy truchleją
Legioniści schodzą się do swojej piwnicy tak często, jak mogą. Bo roboty jest sporo. Jedna zbroja to dla doświadczonego człowieka dwa miesiące roboty. Dzień w dzień. A zaczyna się od tuniki.
– Prosta i funkcjonalna – mówi Robert Olejnik. – Z dwóch kawałków lnu. Coś na kształt starożytnego t-shirtu.
Potem caligae, czyli buty. Z kilku warstw skóry i nabijane ćwiekami. Po co? Oczywiście, legioniści z Lublina to sprawdzili i już wiedzą.
– Buty nie się ślizgały. Żołnierz pewniej stał. I jeszcze efekt psychologiczny – mówi Konrad. – Jak po kamiennej drodze szło 5 tysięcy legionistów i każdy w takich butach, to dźwięk musiał być niesamowity. Hordy barbarzyńców truchlały ze strachu, zanim w ogóle zobaczyły Rzymian.
Podobne zadanie pełnił pas, z którego zwisały rzemienie wykończone brązem. Też nieźle hałasowało.
Teraz najważniejsze: pancerze. Legioniści zaczynają je wyciągać i rozkładać.
– Oglądaliśmy „Pasję” – mówią. – Ale tam pancerze nie były dobrze odwzorowane.
Pompki w pancerzu
Najefektowniejszy jest pancerz segmentowy. Metalowe pierścienie łączone skórą. Całość jest elastyczna i dobrze chroni ciało Rzymianina.
– Wszystko robimy sami – mówią lubelscy legioniści i pokazują arkusze blachy. Najpierw wykonują żelazne pierścienie pancerza, odpowiednio je kształtując. A potem łączą je skórą za pomocą brązowych nitów. Każdy pancerz jest robiony na konkretnego człowieka. Niektórzy z nich mają jeszcze ochraniacze na ramię i uda. I wszystko jest potwornie ciężkie. Pełny ekwipunek to około 40 kilogramów.
– Ale wszystko jest bardzo elastyczne i, wbrew pozorom, wygodne – zapewnia Łukasz Kieroń. – W tych zbrojach nawet pompki robiliśmy.
– Kolczuga wcale nie jest lżejsza – tłumaczy Jakub. – A jej wykonanie dużo bardziej czasochłonne.
Nic dziwnego. W końcu to 40 tysięcy małych, drucianych kółeczek. Pół roku roboty i nizania jednego po drugim. Całe szczęście, że pod koniec całość się nie rozsypała, bo człowieka mogłoby coś trafić.
Dbamy o opinię
Hełm. Wygląda niezwykle okazale i jest szalenie trudny do zrobienia.
– Prawdziwe rzymskie hełmy były robione z jednego kawałka metalu – mowi doktor Ducin. – W całej Polsce znaleźliśmy tylko jednego kowala, który się podjął tego zadania. To Piotr Konieczny z Puław.
A na koniec uzbrojenie zaczepne i obronne. Ciężkie, krótkie miecze, oszczepy i tarcze. Ta ostatnia też swoje waży; jakieś 7-8 kilogramów. Niekiedy nawet 11 kg.
Wyposażenie legionisty wymaga miesiąca ciężkiej pracy. Dzień w dzień, po osiem godzin. Koszt materiałów i zamówienia hełmu (jedyna rzecz, której nie robią sami) to 8 tysięcy złotych.
– Owszem, uczelnia bardzo nam pomaga, ale większość wkładu jest nasza – podkreśla Piotr Owczarski.
18 rzymskich legionistów wygląda niezwykle okazale. I pewnie niejedna firma chciałaby ich „wynająć” na uroczysty bankiet albo otwarcie nowego sklepu. I jeszcze okleić własnymi reklamami.
– Żadne takie! Dbamy o swoja opinię – oburzają się zgodnie legioniści.
I dlatego pokazują się tylko na niektórych imprezach, gównie o charakterze archeologicznym lub historycznym. I robią coraz ciekawsze rzeczy: zaczynają właśnie prace nad rekonstrukcją rynsztunku rzymskiej jazdy oraz skorpiona, czyli małej balisty.
Przyjaciele w hełmach
Co robili prawdziwi legioniści? To jasne – walczyli. Lubelscy też walczą.
Tarcze mają widoczne uszkodzenia. Niektóre miecze są mocno wyszczerbione.
– Ćwiczymy fechtunek, żeby poznać właściwości bojowe tego, co zrobiliśmy – mówi Robert Olejnik.
Koło Naukowe Historii Wojskowości UMCS zrzesza tylko studentów. Dla absolwentów i sympatyków spoza uczelni jest stowarzyszenie Pro Antica. W projekcie „Legionista rzymski” uczestniczy 35 osób. Wszyscy pracują. Jak ktoś nie wali młotem w blachę, to kompletuje materiały źródłowe i szuka opracowań dotyczących konkretnych detali uzbrojenia. Jedno jest pewne: dla wszystkich jest to wielka pasja. Sposób na życie. I kiedy pracują w swej pracowni, widać, że łączy ich także przyjaźń...