W wypadku stracił zdrowie. Zniszczeniu uległy też rower, odzież oraz zegarek. - Wyceniłem szkody, ale Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji "WARTA” robi wszystko, aby wypłacić mi jak najmniejsze odszkodowanie - żali się emerytowany nauczyciel.
Gdy sąd grodzki skazał 26-letniego kierowcę mitsubishi na 510 zł grzywny, pokrzywdzony zwrócił się do "WARTY”, gdzie ubezpieczony był sprawca wypadku, o pokrycie szkód. - Domagałem się 20 tys. zł zadośćuczynienia za stracone zdrowie - opowiada Stanisław Filipowicz. - Dołączyłem zaświadczenia od lekarzy i wysłałem do Warszawy.
Niedawno zapadła decyzja. TUiR "WARTA” przyznała mu zaledwie 10 proc. żądanej kwoty. - Wysokość zadośćuczynienia jest trudna do oszacowania w wymiarze finansowym, gdyż poczucie krzywdy związane z utratą zdrowia jest zawsze odczuciem subiektywnym - czytamy w uzasadnieniu decyzji.
Poszkodowany twierdzi, że to kpiny. - Po wypadku chodzę o lasce - mówi. - Cały czas czuję ból w łokciu i kolanie. Grozi mi trwałe kalectwo.
Zapowiada, że odwoła się od tej krzywdzącej, jego zdaniem decyzji, a jeśli to nie pomoże, wystąpi na drogę sądową. - Odwołanie to najlepsza droga, na pewno zostanie wnikliwie rozpatrzone - powiedziała nam Iwona Mazurek z TUiR "WARTA”.
Starszy pan nie jest też zadowolony z wyceny za uszkodzony jednoślad, zegarek, okulary, spodnie, koszulę oraz buty. Ich wartość wycenił na 1 tys. zł. Ale pracownicy "WARTA” wyliczyli szkody dokładnie na 328,80 zł.
- To rekompensata za uszkodzone buty, okulary, dynamo i siodełko oraz lampę w rowerze - opowiada emeryt. - Za poszarpane ubrania nie dostałem ani grosza, podobnie jak za szwajcarski zegarek, bo po wypadku policja go nie odnalazła.
Jak przypuszcza nasz rozmówca, rozjechały go samochody.
- Na oględzinach miejsca wypadku mnie nie było, bo karetka odwiozła mnie do szpitala - opowiada Filipowicz. - A po odzyskaniu przytomności dziękowałem Bogu, że żyję.