- To nie my stawialiśmy zarzuty, tylko prokurator. Takie jest prawo – bronią się właściciele szkoły jazdy z Radzynia Podlaskiego. To w czasie kursu w tej szkole „elka”spowodowała śmiertelny wypadek. Prokuratura oskarżyła o to instruktora i kursantkę. Sprawa toczy się przed sądem.
– Stała się tragedia. Jest nam bardzo przykro. Ale to nie my stawialiśmy te zarzuty, tylko prokurator – mówi Mieczysław Błażewicz, współwłaściciel szkoły jazdy.
– Prawo jest prawem – dodaje Kazimierz Domański, drugi z właścicieli szkoły. – Zarówno kierowca, jak i instruktor ponoszą odpowiedzialność.
– Nawet nie wiedzieliśmy, że instruktor umówił jazdę na tamtą niedzielę – dodaje Błażewicz. – Miał grupę osób do szkolenia i sam umawiał się z nimi na lekcje.
Mało tego. Właściciele szkoły nie wiedzieli nawet, że ich instruktor… łamał prawo. Tego dnia, oprócz pani Mirki, w samochodzie była jeszcze jedna kursantka. Przepisy tego zabraniają.
Prokurator postawił instruktorowi także zarzut umyślnego naruszenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym – m.in. za to, że dopuścił do jazdy samochodem bez zimowych opon.
Ale to był wasz samochód. Dlaczego nie zmieniliście opon? – To był pierwszy śnieg – mówi Błażewicz. – Poza tym samochód był sprawny technicznie (miał niecały rok – red.). Opony miały bieżnik zgodny z normą – dodaje Domański. – Prawo nie nakazuje wymieniania opon z letnich na zimowe. Muszą być tylko sprawne technicznie.
– Przecież wsiadając do samochodu, dopiero mam się uczyć jeździć – mówi pani Mirka. – Muszę ufać instruktorowi. I nie powinnam się martwić, że z samochodem jest coś nie tak.
Instruktor już nie pracuje w radzyńskiej szkole. Czy uczy gdzieś indziej? Nie wiadomo.