Bankrutują po cichu. W covidowej rzeczywistości wiele małych i średnich firm może nie przetrwać do wiosny. Przedsiębiorcy przekonują, że dotychczasowa pomoc finansowa jest niewystarczająca. Z ograniczonych restrykcjami usług korzysta też mniej osób.
O bieżącej sytuacji gospodarczej redakcja Uwagi! TVN rozmawiała z przedsiębiorcami z kilku polskich miast. Pytała o to, jak pandemia przekłada się na ich biznes, i jak długo będą w stanie prowadzić działalność, jeśli sytuacja szybko się nie poprawi.
Lublin
W Lublinie z kłopotami ekonomicznymi zmaga się studyjne kino Bajka. Powstało 30 lat temu. O planowanych obchodach jubileuszu, nie ma mowy.
– Podczas pierwszego seansu wyświetliliśmy „Tańczącego z wilkami”, sala była pełna. Z multipleksami jakoś daliśmy sobie radę, każdego roku wzrastała frekwencja – wspomina Waldemar Niedźwiedź, właściciel kina.
Bajkę odwiedzili jeszcze przed ponownym zamknięciem kin, teatrów i muzeów. – Pamiętam jak w gablocie wieszałam kartkę, że kino będzie nieczynne od 12 do 25 marca. Potem wszystko się przedłużało. Teraz jest już taki czas, że w zasadzie nie wiemy, co robić. Zaczyna brakować nadziei na poprawę – mówi Iga Wójtowicz, pracownik lubelskiego kina Bajka.
– W tej chwili mam sześciu pracowników plus ja. Skorzystam ze zwolnienia z ZUS-u, dopłaty pensji pracowników i subwencji do pracownika. Byłoby wszystko pięknie, gdyby teraz, jesienią widzowie wrócili. Mieliśmy nadzieję, że listopad zamknie się już na zero. To byłby olbrzymi sukces. Jeżeli zaraz nie będzie pomocy to dalej brniemy w długi, a to już teraz 200 tys. zł i każdego miesiąca kwota wzrasta o około 30-40 tys. – mówi Niedźwiedź.
Bohaterowie naszego reportażu mają różne doświadczenia biznesowe i różne plany na przyszłość. Ale wszyscy trzej mają jeszcze nadzieję, że dotrwają do odmrożenia gospodarki.
Tychy
Marcin Grabała sprzedaje włoskie makarony z sosami do wyboru, na wynos.
– Biznes prowadzę dwa lata, pierwszy rok szło przeżyć. Drugi rok zaczął się fajnie, w styczniu planowałem rozszerzyć działalność. Chciałem otworzyć kolejny lokal. Ale w marcu przyszła pandemia. I teraz szukam pomysłu jak się utrzymać – ubolewa właściciel baru Nudle w Zołzie.
Grabale znacząco spadła sprzedaż. – Dziennie schodzi około 40 makaronów, a wcześniej sprzedawałem 90-150. Ludzie mało kupują, bo mają mniej pieniędzy, stąd u mnie mniej klientów. Przychodzą stali klienci, ale nie jak, kiedyś 3-4 razy w tygodniu, tylko raz – wylicza pan Marcin. – Bardzo boję się bankructwa. Przy mojej chorobie i w tych czasach pieniądze są mi bardzo potrzebne – podkreśla przedsiębiorca.
Pan Marek od 16 lat zmaga się ze stwardnieniem rozsianym. To m.in. dlatego stracił prace w hotelowej restauracji. Jego szefowie bali się, że będzie kucharzem na wózku inwalidzkim i często na chorobowym. Ma rentę, mieszka z babcią, która od jego narodzin była jego prawnym opiekunem. To jej zawdzięcza pasję i miłość do gastronomii.
– Kocham to robić. Miałem pięć lat jak pani w przedszkolu kazała narysować wybrany zawód, narysowałem kucharza. Moja babcia też była kucharką. Potem zawodowi kucharze pokazali mi prawdziwą ścieżkę, jak być w tym dobrym – opowiada.
Pan Marcin ze względu na stan zdrowia, nie jest w stanie robić niektórych rzeczy, ale gdy zaczyna gotować, zapomina o wszystkim.
– Przy stwardnieniu rozsianym jest skala od 1-10. 1 to stan idealny, 10 to zgon. Jestem teraz na 7,5. Chodzę o lasce, bo mam zaburzenia równowagi i problemy z nogami – przyznaje.
Jak długo biznes Grabały wytrzyma w pandemii? - Nie wiem, każdy dzień się liczy i każdy jest horrorem. Żeby utrzymać lokal muszę sprzedać 60 makaronów dziennie. A żeby cokolwiek zarobić muszę sprzedawać 60+. Teraz, jak policzyć wszystkie rachunki, to okazuje się, że sprzedaję za mało.
Co pan Marcin będzie robił po ewentualnym zamknięciu interesu? – To będzie koniec. Nie będzie mnie. Zamknę się w sobie. Nie będę miał, co robić, nie będę miał celu – denerwuje się.
Kraków
Adam Rajpold jest właścicielem sieci hoteli na krakowskim Kazimierzu. Turyści z zagranicy stanowili większość jego klientów. Pandemia, strach i ograniczony ruch turystyczny sprawił, że z jego czterech hoteli od wiosny czynny jest tylko jeden.
– Serce się kraje jak to widzę – mężczyzna jest szczerze załamany. – 20 lat harówy i wszystko stoi puste. Pandemia dała nam wszystkim po kościach. To, co teraz się dzieję… nie wiem, czy przetrwamy. Ciężko mi o tym mówić – przyznaje i przerywa.
Mężczyzna pierwszy kapitał zdobył pracując w Ameryce. Hotelarstwo stało się jego życiową pasją. – Od początku pandemii nie zwolniłem ani jednej osoby. Żeby utrzymać ludzi do wiosny, jeżeli nie będzie pomocy państwa, trzeba będzie brać kredyty – przyznaje Rajpold.