W miejscowości Sumin (pow. włodawski) pan Krzysztof znalazł rannego bociana. Postanowił pomóc zwierzęciu. Ale jak opowiada, uzyskać pomoc specjalistów łatwo nie było.
Mężczyzna najpierw próbował zdobyć numer telefonu do siedziby parku narodowego jednak, jak mówi, sołtys Sumina nie potrafiła mu w tym pomóc. Wreszcie zdobył numer i dodzwonił się. - Usłyszałem jednak, że oni są zakładem budżetowym i nie mają pieniędzy na dojazdy. Powiedzieli, żebym sam przyjechał. Kompletnie nie znam się na tym, w jaki sposób podejść do rannego zwierzęcia. Ale jakoś sobie poradziliśmy i razem z sąsiadem wzięliśmy tego bociana do samochodu, a następnie zawieźliśmy do siedziby PPN do Urszulina. To kilka kilometrów od Sumina - opowiada pan Krzysztof.
Tam jednak nie zastał nikogo, kto mogłaby się zająć zwierzęciem. Zadzwonił więc jeszcze raz do osoby, z którą wcześniej rozmawiał. - Teraz mężczyzna powiedział mi, że pojawi się na miejscu za jakieś 30 minut, więc żebym zostawił zwierzę w jego gabinecie na... biurku. Oczywiście odmówiłem i poczekałem do jego przyjazdu.
Pan Krzysztof mówi, że nie wie co dalej działo się z bocianem. - Dziwi mnie cała ta sytuacja i sposób podejścia osób, które powinny zajmować się pomocą zwierzętom - kwituje pan Krzysztof.