- Za czym tęskniliśmy? Za schabowym i bigosem - mówią Basia i Michał Świderscy, którzy zrezygnowali z pracy w korporacji, a oszczędności swojego życia przeznaczyli na podróż dookoła świata
Michał pochodzi z Leśniowic, niewielkiej miejscowości koło Chełma. Basia z Elbląga. Poznali się na studiach w Warszawie. Tam ze sobą zamieszkali. Przez kilka lat pracowali i odkładali pieniądze. Ale nie wiedzieli, na co je przeznaczą.
– Nie było jakiegoś konkretnego planu. Prawdopodobnie chcieliśmy kupić mieszkanie – mówi Michał. Basia pracowała w marketingu, w jednej z większych polskich firm. Michał w logistyce. Zarabiali bardzo dobrze.
Praca w "korpie"
Pomysł na trochę inne życie zrodził się podczas podróży poślubnej do Chin. Poznali tam parę, która objeżdżała cały świat. Idea powoli zaczęła kiełkować.
– Jak pracujesz w „korpie”, to rocznie możesz zwiedzić jedno lub dwa miejsca. Na więcej nie ma czasu. Chcąc zobaczyć tyle, co oni, życia by nam nie wystarczyło – mówi Basia.
Decyzja zapadła po powrocie w 2013 roku z Indii. – Było sporo obaw. Ja bałem się tego, że lecę w nieznane. Nie wiesz, co cię tam czeka. Basia bardziej martwiła się o to, co będzie po powrocie. Chęć zrealizowania marzenia przezwyciężyła te wątpliwości – opowiada Michał.
Mieli przygotowany plan podróży. Ale, jak sami przyznają, trudno było się go trzymać. – Przed wyjazdem zakładaliśmy, że musimy jak najwięcej zobaczyć. Ale spotykasz fajnych ludzi i stwierdzasz: „jedziemy z nimi”. Były też takie dni, że mieliśmy dosyć zwiedzania. Chcieliśmy leżeć na plaży, więc przez kilkanaście dni leżeliśmy – mówią.
Nie tylko turyści
Podróżowali głównie autobusami, korzystali też z autostopu. Chcieli jednak poczuć się nie tylko jak turyści, ale przez chwilę być członkami lokalnej wspólnoty. I udało się.
– 17 dni spędziliśmy w mieście Jember, gdzie uczyliśmy małe dzieci angielskiego. Opowiadaliśmy im też o Polsce. Niewiele osób tam dociera, przewodniki piszą, że nie warto tam jechać. My się zdecydowaliśmy, bo chcieliśmy w pełni poczuć klimat Indonezji – wyjaśnia Basia.
Do końca życia zapamiętają też klasztor Wat Ram Poeng w Chiang Mai w Tajlandii, gdzie przez 19 dni uczyli się medytacji Vipassana. A także wizytę w hostelu w Mulmejn w Mjanmie, gdzie poznali na własnej skórze, czym są pluskwy.
– Basia naliczyła na swojej skórze około 250 ugryzień tych małych żyjątek. Minęło trochę czasu zanim się ich pozbyliśmy – opowiadają.
Polska jest fajna
Michał: Będąc za granicą, można zauważyć, że w Polsce życie jest łatwiejsze i wygodniejsze, porównując je z tym, co można spotkać np. w Azji. W Warszawie czy Lublinie narzekasz, że autobus spóźnia się 10 minut, w Mjanmie przejechanie 200-kilometrowego odcinka trwa czasem cały dzień, drogi są fatalne. Jadąc do Nyaung Shwe zepsuł się autobus, w środku nocy, na totalnym bezludziu. Zanim przyjechał po nas kolejny, minęło 5 godzin.
Basia i Michał w ciągu 320 dni odwiedzili 12 krajów i przebyli ponad 73 tys. kilometrów. Niedawno wrócili do kraju. – Pewnie gdybyśmy nie wyjechali, żylibyśmy na niezłym poziomie. Ale nie spełnilibyśmy marzenia i to życie byłoby inne – mówi Michał.
Basia kilka dni temu wróciła do starej pracy. Michał dzięki podróży ma kilka pomysłów na własny biznes.
– Ale nie przestaliśmy jeździć i raczej nie przestaniemy. Ostatnio byliśmy w Tatrach i Górach Świętokrzyskich. Polska skrywa w swych granicach prawdziwe perły – mówi Basia.
Relację z ich wyjazdu można przeczytać na blogu www.ponioslonas.pl