To nie jest najnowsza powieść Rotha, bo opublikowana była po raz pierwszy w 1997 roku. Chociaż od lat wojny w Wietnamie upłynęło sporo czasu, w pewnych sprawach niewiele się zmieniło. Amerykańskie marzenie nadal wielu mami i… oszukuje. A właściwie czym ono jest? Powodzeniem w biznesie, uznaniem kolegów z drużyny koszykówki, nowym modelem auta, cudną żoną i domem na przedmieściu? Czy to wszystko, czy to wystarcza?
Tak z pewnością działo się tam, w Ameryce, w wielu rodzinach, w latach wojny wietnamskiej, która poruszyła lawinę przewartościowań, głośnego manifestowania niezgody i zachowań ostatecznych.
To młode pokolenie zburzyło święty spokój i samozadowolenie rodziców, to zrobili ich zbuntowani synowie i córki oszołomieni innym snem – równości i braterstwa.
Ukochana córka i ojciec. Jej, która jest jego największą miłością on już nie rozumie: "Ten tunel to siedlisko degeneratów – degeneratów nie uznających zasad. Ich świat, Merry, jest bezwzględny, przerażający – to świat gwałtu. – Nic mi nie zrobią. Wiedzą, że ich miłuję. Zemdliło go na te deklaracje jawnego infantylizmu, sentymentalnego patosu samooszustwa. Co ona widzi wzniosłego w beznadziejnej krzątaninie tych nędzników. Miłować degeneratów?”
Już nie są w stanie się porozumieć. I nie chodzi o banalne różnice postrzegania mody czy muzyki. To już poważniejszy problem.
Czy American dream okazuje się być rzeczywiście tylko snem? Snem, który jest czasami koszmarny? A może to jest prawda, że po zadowolonym z życia i z siebie pokoleniu przychodzi to, które niszczy.
Roth opowiada świetnie o amerykańskiej prowincji czasu wojny wietnamskiej, ale uwaga – nie wszyscy tolerują zdania na kilkanaście linijek, wymagające dużej koncentracji. Ale, jeśli już potrafimy to opanować, nie pożałujemy czasu na te lekturę.