Na początek słówko wyjaśnienia – nie jestem fanką tzw. literatury kobiecej. Po książkę sięgnęłam, bo dostałam ją do zrecenzowania.
Odłożyłam jednak na kupkę, a w między czasie „Tajemnicę…” podebrała mi mama i babcia. Obie były zachwycone i gorąco namawiały mnie do lektury. Przełamałam się i… dałam się wciągnął. No przecież i ja oglądałam „Przeminęło z wiatrem” i zaczytywałam się w szkolnych czasach w „Wichrowych wzgórzach”. Książka Tracy Rees nawiązuje niewątpliwie do wielkich poprzedniczek i podobnie, jak je czyta się jednym tchem.
Amy Snow, to dziecko znalezione zimą na śniegu (stąd nazwisko) i wzięte pod opiekę przez bogatą dziedziczkę. Jej rodzice maleństwa nie tolerują i gdyby nie jej prośby i groźby oraz strach, co ludzie powiedzą najchętniej by się jej pozbyli. Wyrzucają ją z domu jednak dopiero jako siedemnastolatkę, gdy umiera jej opiekunka. Amy podąża śladem wskazówek zostawionych jej przez zmarłą przyjaciółkę. Czy przy kresie wędrówki czeka na nią bogactwo i miłość? Po „Tajemnicę…” warto sięgnąć, bo nie jest głupim romansidłem tylko ciekawą, nastrojową historią.