

Pociąg właśnie ruszał. Siedziałyśmy w przedziale same, naprzeciwko siebie, przy oknie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja zatrzymałam dłużej wzrok na jej twarzy. Miała skórę białą jak perła, niemal przezroczystą, o niespotykanym blasku. Była w niej szlachetność, która nigdy się nie starzeje. Mogła mieć równie dobrze dwadzieścia, jak i czterdzieści lat.

Do przedziału weszło trzech młodych chłopaków z plecakami. Wyglądali na studentów wracających do Warszawy, po weekendzie w Lublinie. Roześmiani, zrobili wokół siebie trochę szumu. Rozsiedli się w przedziale, jeden po mojej stronie, dwóch po stronie dziewczyny. Jej twarz nagle stężała, w oczach zobaczyłam panikę.
– Czy mogę usiąść obok pani? – wyszeptała. W jej głosie wychwyciłam delikatny wschodni akcent.
Za chwilę siedziałyśmy obok siebie, ramię w ramię. Młodzi mężczyźni wyjęli piwo, po przedziale rozszedł się ostry syk otwieranych puszek. Dziewczyna obróciła się całym ciałem w moją stronę, jej twarz znalazła się tuż przy mojej, widziałam błękitne żyłki na jej przezroczystej skórze.
– Czy może pani ze mną porozmawiać? Tak, jakbyśmy się znały, jakbyśmy były razem – szepnęła mi do ucha.
Skinęłam głową, trochę zmieszana tą wymuszoną bliskością. Ona natychmiast wyczuła moje wahanie.
– Nie mogę przebywać w jednym pomieszczeniu z obcymi mężczyznami. Cierpię na traumę pourazową. Jestem ofiarą handlu ludźmi – cicho, ale bardzo wyraźnie wyartykułowała każde słowo.
Są takie rozmowy, których się nie zapomina. Są takie chwile, które zostają w człowieku na zawsze. To była właśnie taka rozmowa i taka chwila.
***
Do Polski przyjechała białym busem z grupą dziewczyn, które – tak jak ona – miały pracować w dobrej warszawskiej restauracji. To była ich przepustka do lepszego życia, w ogóle do życia. Organizacja wyjazdu była bez zarzutu, dostały wizy, umowy do podpisania, pozwolenie na pracę. Potem to wszystko, łącznie z paszportami i ich telefonami komórkowymi, trafiło w ręce menadżera grupy. Dla bezpieczeństwa. Ją wysadzili w samym centrum Warszawy, zaprowadzili do kamienicy z odnowioną klatką schodową i wysokimi sufitami.
Weszła do tej kamienicy i nie wyszła z niej ponad dwa lata.
Zamknięta w pokoju z malutką łazienką, była gwałcona, bita, odurzana. Przestała być człowiekiem, stała się rzeczą do używania. Była pewna, że tu umrze, bo przecież każda rzecz się w końcu zużywa. A może zresztą już umarła, bo przez wiele miesięcy nie czuła nic. I nic nie pamięta z tego czasu, więc chyba wtedy naprawdę umarła. I nagle, po roku, może później, coś się w niej obudziło, zapragnęła żyć. Było kilku mężczyzn, którzy do niej wracali. Byli dobrze ubrani, ładnie pachnieli i ładnie się wyrażali. Wyglądali na ważnych prezesów z drapaczy chmur w centrum Warszawy. Zaczęła z nimi rozmawiać (już wtedy dobrze mówiła po polsku) oswajać ich z tym, że jest człowiekiem; że też jest człowiekiem. I w końcu się odważyła: Jestem przetrzymywana, jestem więźniem, pomóż mi się stąd wydostać. Byli zaskoczeni, wzburzeni, obiecali pomóc.
Żaden z nich nigdy się już u niej nie pojawił.
– To był najgorszy moment od czasu uwięzienia, to czekanie na ratunek, który nie nadchodził – szepce dziewczyna o perłowej skórze. – Bo oni, ci prezesi, byli z normalnego świata, w samym centrum Warszawy. Oni mogli mi pomóc.
Ona nie zrezygnowała, za mocno przywiązała się do tej nitki nadziei, na której zawisło jej życie. Zaczęła kombinować inaczej. Po dwóch latach poprosiła chłopaka, który jej pilnował, żeby zabrał ją do sklepiku na dole. Trzymali się za ręce jak para. Potem zaczęła puszczać jego rękę, żeby pokazać, że nie chce uciekać, że może jej zaufać. Może jej zaufał, może się w niej zakochał, a może stracił czujność. To bez znaczenia. W każdym razie kolejny raz pozwolił jej wyjść samej. Wróciła. Wracała tak jeszcze kilka razy. I w końcu wyszła i już nie wróciła. Poszła przed siebie, wsiadła w przypadkowy tramwaj, podeszła do kierowcy i poprosiła, żeby zadzwonił na policję.
Potem miesiące leczenia: ciała i głowy. Miesiące przesłuchań, a potem proces ciągnący się przez lata. To była duża, medialna sprawa.
Dla niej to były lata strachu, cierpienia, wstydu. Kolejne lata uwięzienia w traumie i lęku.
***
Studenci wypili piwo i zanurzyli się w swoich komórkach. Dziewczyna o perłowej skórze zaczęła zbierać swoje rzeczy, wysiadała w Warszawie Wschodniej. Podziękowałam jej za tę rozmowę, powiedziałam, że jest mądra i silna. I coś równie głupiego o jej odwadze, że dzięki niej skazano groźnych przestępców.
– Mieli bardzo dobrych obrońców – uśmiechnęła się do mnie smutno. – Zresztą, to bez znaczenia. Będzie jakiś inny biały bus, jakaś inna kamienica w centrum miasta, inne dziewczyny i inni prezesi. To się nigdy nie skończy, to się cały czas dzieje.
***
Kiedy myślę o dziewczynie o perłowej skórze, widzę twarze tych wszystkich kobiet, które pragną żyć w lepszym świecie niż ten, w którym się urodziły. Chcą mieć pracę w kawiarni albo w biurze, chcą kupować kolorowe sukienki w galerii handlowej, chcą się uczyć, chcą się zakochać w kimś wyjątkowym, urodzić dziecko. Chcą po prostu dobrze żyć.
Kiedy myślę o dziewczynie o perłowej skórze widzę twarze mężczyzn o różnym odcieniu skóry, którzy dla lepszego życia w Polsce, albo gdzieś indziej, ryzykują swoje życie. Są zdolni do wszystkiego, żeby przedrzeć się do tego świata, który pozwoli im zarobić na utrzymanie żony i dzieci. Pozwoli im godnie żyć.
Za każdą z tych twarzy, za każdą z tych historii, zawsze stoi dramat. To nie są historie z happy endem. Jakkolwiek by się nie skończyły, nigdy nie ma w nich szczęśliwego zakończenia. Zawsze jest strach, upokorzenie, wyobcowanie, samotność, cierpienie, tęsknota.
To nie są historie o uchodźcach, o migrantach, o polityce, o liczbach, o tym, kto wpuścił, a kto wypuścił. To są historie o ludziach. O ich determinacji, pragnieniach, marzeniach, złudzeniach. O ich strachu i nadziei.
Te historie nigdy się nie kończą, to się cały czas dzieje – powtórzę za dziewczyną o perłowej skórze.
Spotkałyśmy się w maju 2016 roku w pociągu jadącym do Warszawy. Do tego lepszego świata, który dla niej stał się końcem świata.
