Rozmowa z Krzysztofem Bożkiem, wójtem gminy Horodło.
• Kiedy nabrał pan uzasadnionych podejrzeń, że do kopalni odkrywkowej zwożone są komunalne odpady?
– W gminie coraz głośniej się o tym mówiło. Ludzi ciekawiło, co przywożą ciężarówki i jak to jest wykorzystywane. Mało tego, w kopalni za sterami koparek czy spychaczy pracowali także miejscowi. Naturalną koleją rzeczy informacje zaczęły się rozchodzić. Dotarły też do mnie. W styczniu tego roku byłem już tymi doniesieniami wysoce zaniepokojony.
• I co pan z tym zrobił?
– Ostatniego dnia stycznia wybrałem się do kopalni wraz z sekretarzem i jednym z pracowników gminy. Na nasz widok operatorzy zbiegli. O tym, że przed chwilą pracowali, świadczyły jeszcze ciepłe silniki. Niestety, zdążyli już przykryć odpady warstwą kredy. Ślady po śmieciach jednak były jednak wokół obecne. Dlatego sporządziliśmy z tej wizyty notatkę służbową i telefonicznie przekazaliśmy ją staroście. Poinformowaliśmy go także o napływających do nas sygnałach od mieszkańców. O tym, że w kopalni składowane są niebezpieczne odpady.
• Co na to starosta?
– Odpisał nam, że w jego ocenie firma Krusz-Piask z Leżajska, która w imieniu właścicieli terenu podjęła się jego rekultywacji, prowadzi prace zgodnie z wydanymi przez niego decyzjami.
• Jak wam udało wejść na teren kopalni? Przecież miała być strzeżona przez gotowych na wszystko ochroniarzy…
– Nam się udało. Słyszałem natomiast, że ochroniarze odmówili wstępu na teren obiektu funkcjonariuszom policji, a także Straży Granicznej, która w Horodle ma swoją placówkę i była żywo zainteresowana pojawieniem się na jej terenie ciężarówek z różnymi rejestracjami. Jedna z mieszkanek opowiedziała mi też, że wybrała się na wyrobisko z aparatem fotograficznym. Rosły ochroniarz miał ją zatrzymać i ostrzec: „skoro interesują cię śmieci, to możesz skończyć jak śmieć”.
• To brzmi groźnie.
– Ludzie autentycznie bali się ochroniarzy i tych, którzy ich zatrudnili. Myślałem, że znalazłem wtedy skuteczny sposób na rozwiązanie problemu. Otóż doradziłem staroście, aby po wygaśnięciu decyzji na rekultywację już jej nie przedłużał. Starosta nie posłuchał. Decyzję przedłużył pozwalając sprowadzać spółce Krusz-Piask jeszcze więcej i bardziej zróżnicowanych materiałów.
• Był pan jeszcze później w kopalni?
– W połowie marca wysłałem tam pracownicę zajmującą się sprawami ochrony środowiska z jeszcze jednym urzędnikiem. Kiedy się pojawili operator koparki przerwał pracę. Zaczęli robić zdjęcia i wtedy wyrósł jak spod ziemi mieszkaniec Strzyżowa, który przedstawił się jako opiekun obiektu i prowadzonej tam rekultywacji. Wcześniej był właścicielem tamtejszej nieruchomości. W obcesowy sposób zwrócił uwagę naszym urzędnikom, że kopalnię może kontrolować tylko starosta. Ta wizyta również przełożyła się na przekazanie staroście naszych ustaleń i podejrzeń.
• Tym razem zareagował?
– Efektem była wspólna kontrola przeprowadzona 22 marca przez naszych i starościńskich urzędników z udziałem Wioletty Lipianiuk-Nowak, w firmie Krusz-Piask odpowiedzialnej za rekultywację kopalni w Strzyżowie. Chociaż w wyrobisku znaleźliśmy folie i plastik, to i tak ze sporządzonego przez starostwo protokołu wynikało, że w kopalni nie dzieje się nic, co byłoby niezgodne z jego decyzjami.
• Ze starostą wymienialiście się pismami i telefonami, a ciężarówek ze śmieciami pojawiało się u was coraz więcej?
– Także sygnałów od zaniepokojonych tym zjawiskiem radnych i mieszkańców. A jeśli chodzi o ciężarówki, to jednego dnia naliczyliśmy ich aż 13. Gwoli sprawiedliwości były też okresy, kiedy w ogóle się nie pojawiały. Obserwowaliśmy, jak zajeżdżały za budynki na posesji byłego właściciela kopalni. Następnie docierały do celu w konwoju eskortowanym z przodu i z tyłu przez ochroniarzy w samochodach terenowych. Ta eskalacja zjawiska skłoniła nas do ponownego wystąpienia do starosty „o rzetelne sprawdzenie i wyjaśnienie tego problemu”. Odzewu doczekaliśmy się dopiero po interwencji lubelskiego WIOŚ.
• WIOŚ też już wtedy alarmowaliście?
– Przyznaję, że to z naszego środowiska wyszły anonimy w tej sprawie. Przypominam o psychozie strachu wyzwolonej przez bezwzględnych ochroniarzy. Ludzie się bali, a i ja też nie byłem od tego wolny. Założyliśmy, że kiedy tylko WIOŚ wdroży oficjalne postępowanie natychmiast zaczniemy z nim otwarcie współpracować i podzielimy się całą naszą wiedzą. Mnie też grożono. Kiedy prokurator zechce mnie przesłuchać zdradzę szczegóły tego zdarzenia.