Nie było ataku terroru, pożaru, wybuchu ani awarii silników - stwierdziła Międzypaństwowa Komisja Lotnicza badająca przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.
- Dokończyliśmy rozszyfrowywanie czarnych skrzynek - poinformowała Tatiana Anodina z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Analizowane były głosy w kabinie pilotów. Wiadomo, że drzwi do kokpitu były otwarte. Zidentyfikowano jeden głos, który nie należał do osoby z załogi. Kolejny głos będzie musiała zidentyfikować strona polska. Głosy w kabinie słychać 16-20 minut przed katastrofą. Jak ocenił przewodniczący polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich, nie miało to "decydującego wpływu na zdarzenie".
Katastrofa samolotu prezydenta w Smoleńsku - pełna lista ofiar (MSZ)
Prezydencki Tupolew rozbił się o godz. 10:41 czasu moskiewskiego. Pierwsze uderzenie nastąpiło 1100 metrów od pasa lotniska.
- Lotnisko w Smoleńsku było dobrze przygotowane, a załoga na bieżąco była informowana o warunkach pogodowych. Cztery minuty przed katastrofą widoczność była na 200 metrów - mówi Aleksiej Morozow z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
- Załoga zdawała sobie sprawę na jak ważne leci uroczystości. Wybór innego lotniska opóźniłby przyjazd. Pilot sam musiał zdecydować czy skorzystać z lotniska zapasowego - mówi Edmund Klich, szef Państwowej komisji badania Wypadków Lotniczych. - Prezydencki TU 154 należał do sił powietrznych i obowiązywały go przepisy dotyczące lotnictwa wojskowego, a nie cywilnego - dodał.
Samolot był sprawny. Miał również wystarczającą ilość paliwa. Na lotnisku w Smoleńsku z załogą prezydenckiego Tupolewa rozmawiano po rosyjsku.
- Wszystkie fragmenty urządzeń i wyposażenia samolotu zostały złożone w specjalnej chronionej strefie - poinformował też Tatiana Anodina.
Komisja nie określiła winnych katastrofy.
Katastrofa w Smoleńsku – serwis specjalny