Choć od wyborów minęło już prawie pół roku, to w przypadku Kraśnika nic do końca nie jest jeszcze pewne. Dzisiaj znów spierano się w sądzie, czy wybory burmistrza, które przewagą zaledwie 27 głosów wygrał Mirosław Włodarczyk popierany przez PiS, są ważne.
W czwartek odbyło się kolejne posiedzenie sądu. Wnioskodawcy potwierdzili, że z protestu, w którym jest m.in. mowa o stwierdzeniu nieważności wyborów, się nie wycofują. Zaś pełnomocnicy burmistrza Kraśnika i komisarz wyborczy w Lublinie wnoszą o oddalenie protestu. Wczoraj sąd przesłuchał w charakterze uczestnika postępowania niektórych przewodniczących komisji obwodowych, bo nie wszyscy do sądu dojechali. Zaprzeczali, by podczas głosowania doszło do jakichkolwiek nieprawidłowości.
– W mojej ocenie praca komisji była wzorowa – zeznał Wiesław Makuch, przewodniczący OKW nr 3 w Kraśniku.
Nie zgodził się ze stanowiskiem jednego ze świadków, który mówił o nieprawidłowościach podczas liczenia głosów. – Ta osoba złożyła fałszywe oświadczenia – stwierdził przewodniczący OKW nr 3 w Kraśniku.
Z zarzutami dotyczącymi pracy OKW nr 2 nie zgodziła się też przewodnicząca tej komisji Barbara Grasińska-Ciereszko. W tym przypadku pojawił się zarzut, że starszym ludziom pomagały w głosowaniu inne osoby. – Zdecydowanie nie podzielam stanowiska zajętego przez świadka – zeznała w czwartek przewodnicząca.
Z kolei Anna Zbytniewska, przewodnicząca OKW nr 9 potwierdziła, że w lokalu głosowało starsze małżeństwo. Kobieta nie miała przy sobie dowodu osobistego. – Te osoby znam co najmniej od 40 lat. Głosowali podczas I tury wyborów – zeznał Zbytniewska. I dodała: Pani okazała legitymację ZUS. Spytałam innych członków komisji, czy uznają ten dokument. Poprosiłam też o podanie daty urodzenia, aby sprawdzić numer PESEL.
Większości wezwanych świadków w sądzie nie było. Nie stawiła się również wnioskodawca protestu wyborczego – Urszula Kozyrska – pełnomocnik wyborczy Piotra Janczarka. Powodem były sprawy rodzinne. Sąd jednak jej obecności nie usprawiedliwił.
We czwartkowej rozprawie uczestniczył również mężczyzna, który podawał się za przedstawiciela Amnesty International. Nagrywał też posiedzenie, choć o zgodę sądu nie pytał, bo – jak twierdził – przy sprawach cywilnych nie ma takiego obowiązku. Sąd nie podzielił jednak tej opinii. Mężczyzna nie chciał nam się przedstawić ani pokazać legitymacji. Mówił, że na sprawę przyszedł, bo są łamane prawa człowieka.
– To nie był reprezentant Amnesty, nie miał naszej autoryzacji – twierdzi Natalia Węgrzyn z AI. – Postaramy się sprawdzić, kim była ta osoba.
Kolejne posiedzenie sąd wyznaczył na 25 czerwca. Prawdopodobnie będzie to ostatnie posiedzenie w tej sprawie.