Kontrahenci grożą wnioskami o upadłość, a bank domaga się natychmiastowej spłaty kredytu. Tak wygląda sytuacja w lubelskim Antarze, który od blisko roku próbuje dokończyć budowę wieżowca na LSM. Firma uspokaja, ale przyszli lokatorzy boją się, by ich mieszkania nie wpadły w ręce syndyka.
Do lubelskiego Sądu Rejonowego wpłynął wniosek o ogłoszenie upadłości developera. Złożył go jeden z podwykonawców, któremu firma nie zapłaciła za pracę przy Sunhillu. Ten kryzys udało się jednak zażegnać.
– Wniosek wycofano, bo doszliśmy do porozumienia – mówi Wiesław Tokarz, dyrektor ds. finansowych Antaru. – Teraz chcemy jak najszybciej dokończyć budowę bloku. By to zrobić potrzebujemy od 1 do 2,5 mln zł, zależnie od wycen podwykonawców.
Firma zapewnia, że finansowanie Sunhilla jest zabezpieczone. Problem w tym, że w głównej mierze opiera się ono na 13 mieszkaniach, które jeszcze nie znalazły nabywców. Trudno je będzie spieniężyć, bo na całym budynku ciąży hipoteka.
Antar wziął bowiem kredyt na dokończenie budowy. Bank PKO BP pożyczył pieniądze na trzy lata, ale jak przyznaje developer, wystąpił o wcześniejszą spłatę. Firma ma na to kilka miesięcy.
– Musimy się z tym uporać wcześniej, chociaż regularnie spłacamy raty – dodaje Tokarz. – Powinniśmy oddać jeszcze 4 mln zł. Bankowi płacimy z pieniędzy klientów.
Tych jednak jest coraz mniej. Developer namawia przyszłych właścicieli mieszkań do wpłacania stu procent wartości lokali. Do tej pory skusiło się 70 osób.
– A to jedyny sposób, by w razie upadłości mieszkań nie przejął syndyk – mówi Tokarz. – W interesie naszych klientów jest szybkie uregulowanie należności, by umożliwić dokończenie prac.
Połowa klientów Antaru do tej pory tego nie zrobiła. Nie mogą lub po prostu boją się przekazywać setki tysięcy złotych zagrożonej firmie.
– To miałoby sens, tylko gdyby wszyscy zapłacili – mówi pani Monika, jedna z przyszłych lokatorek. – Wtedy może uchronimy firmę przed upadkiem. Co będzie, jeśli ja wpłacę, a inni będą czekać?
Akt odwagi czy notarialny
Wtedy budynek może przejąć syndyk, a klienci bez aktów notarialnych zostaną na lodzie. Będą mogli ubiegać się o odszkodowanie, ale, zdaniem specjalistów, to długi i mozolny proces. Trafią na ostatnie miejsce w kolejce wierzycieli.
– W interesie ludzi jest wpłacanie pieniędzy, muszą też zmusić developera, by natychmiast przeniósł na nich własność mieszkań – mówi prof. Henryk Cioch, z Wydziału Prawa i Administracji UMCS. – Firmę można do tego zmusić, pod warunkiem że umowy przedwstępne podpisywano w formie aktu notarialnego.
Niestety, niemal wszyscy klienci Antaru podpisali zwykłe umowy developerskie. To blisko 130 osób. Teraz muszą szybko zebrać pieniądze, by nie stracić mieszkań.