

Nie wolno nam niczego zmieniać, poprawiać ani przetwarzać, bo to byłoby fałszowanie historii. W szkołach uczymy się interpretacji historii. U nas można zobaczyć oryginał i wyciągnąć własne wnioski – rozmowa z Markiem Krzykałą z Archiwum Państwowego w Lublinie w przededniu Dnia Archiwów

Wydaje mi się, że będziemy rozmawiać o miejscu, które skrywa wiele tajemnic
– To prawda, ludzie nie do końca wiedzą, co można u nas znaleźć i co z tym zrobić. Staramy się jednak podejmować nowe działania, które pomogą nam „wniknąć” w tkankę miasta i być pozytywnie kojarzonym. Angażujemy się w różne inicjatywy kulturalne, edukacyjne i oświatowe, ale trzeba pamiętać, że archiwum to przede wszystkim urząd. Jesteśmy jednostką administracji publicznej, a naszym głównym zadaniem jest gromadzenie, przechowywanie i udostępnianie materiałów archiwalnych.
Skąd pochodzą te materiały?
– Przede wszystkim z urzędów działających w naszym regionie. Archiwum Państwowe w Lublinie ma swoją właściwość terytorialną i jest częścią ogólnopolskiej sieci archiwów: w całym kraju jest ich 33. Dokumenty trafiają do nas po określonym czasie i spełnieniu konkretnych warunków.
Co to znaczy „po określonym czasie”?
– To tzw. okres przechowywania. Instytucje, które są pod naszym nadzorem, muszą przechowywać dokumenty przez określony czas; najczęściej około 50 lat. Dla akt metrykalnych to nawet 100 lat, choć obecnie obowiązuje 80 lat. Upraszczając: dokumenty z 1925 roku i wcześniejsze właśnie teraz trafiają do nas.
Obecnie mamy około 15 kilometrów bieżących dokumentów. Gdyby je ułożyć jak książki, stworzyłyby słup o wysokości 15 kilometrów.
Wśród tych dokumentów są też wyjątkowe egzemplarze, prawda?
– Przechowujemy na przykład akt lokacyjny Lublina z 1317 roku. Choć wygląda niepozornie, to bardzo ważny dokument dla miasta.
Niestety brakuje w nim pieczęci, a to właśnie ona w tamtych czasach potwierdzała autentyczność dokumentu. Pieczęć zaginęła gdzieś między XIX a XX wiekiem. Krążą różne legendy, ale dziś już ich nie powtarzam, żeby nie powielać mitów jako faktów. Mamy też dokumenty królewskie, sądowe – grodzkie, miejskie, ziemskie – z Lublina, Krasnegostawu, Chełma. Przechowujemy także archiwum Ordynacji Zamoyskich, jedno z największych tego typu w Polsce. Znajdują się tu również resztki dokumentacji Trybunału Koronnego. Niestety, większość została przeniesiona do Warszawy i zniszczona podczas Powstania Warszawskiego. U nas ocalały jedynie pojedyncze egzemplarze.
Kto korzysta z archiwum?
– Najczęściej osoby poszukujące swoich korzeni. To właśnie w archiwach znajdują się dawne akta metrykalne: urodzenia, małżeństwa, zgony. Warto pamiętać, że archiwa przechowują tylko dokumenty starsze niż 100 lat. Nowsze trzeba uzyskać w Urzędzie Stanu Cywilnego. Typowy zapis aktu urodzenia z XIX wieku to: „Dnia tego i tego stawił się ojciec dziecka, w towarzystwie dwóch świadków, mający tyle i tyle lat...” itd. Kluczowe są tam m.in. wiek rodziców – dzięki temu można odtworzyć dalszą historię rodziny. Czasem zgłaszano dzieci grupowo; po kilku latach. Ale i to jest odnotowane. Dużo osób – pasjonatów – próbuje dziś odnaleźć swoich przodków w archiwach. Patrząc na naszą pracownię naukową i czytelnię, widzimy, że większość użytkowników korzysta z materiałów właśnie w tym celu. Użytkownicy – nie klienci, bo archiwum nie prowadzi działalności komercyjnej – mogą korzystać z naszych zasobów całkowicie bezpłatnie.
I czego jeszcze szukają użytkownicy?
– Tak naprawdę wszystkiego: od wyroków sądowych z okresu międzywojennego, przez dokumenty nieruchomości, aż po działalność partyzancką. Mamy ogromną bazę wiedzy: to źródło dla przyszłych pokoleń. Zdarzają się jednak próby manipulacji. Bywało, że ktoś próbował coś dopisać czy przesunąć granice działki ołówkiem. Dlatego mamy kamery, nadzór i procedury. Cyfrowa kopia może być zmieniona – oryginał jest niepodważalny.
Jakie są zasady korzystania z zasobów?
– To działa jak w bibliotece. Rejestrujemy się, otrzymujemy kartę, wyszukujemy dokumenty i składamy zamówienie. Materiały można jednak przeglądać tylko na miejscu; są unikalne. Można natomiast zamówić skany lub zlecić digitalizację.
Od kiedy prowadzicie digitalizację?
– Od ponad 20 lat. Najintensywniej między 2010 a 2015 rokiem. Wówczas zeskanowaliśmy prawie cały zasób metrykalny. To sprawiło, że wiele osób przestało przychodzić fizycznie do archiwum, ale z drugiej strony: udostępniliśmy nasze zbiory szerokiemu gronu. Skany są dostępne na portalu szukajwarchiwach.gov.pl. Z naszej strony wygląda to tak, że skanujemy dokument, umieszczamy jego wersję cyfrową w sieci, a oryginał wraca na półkę. Często już się z niego nie korzysta. To sposób na ochronę zasobu. Mamy też własną pracownię konserwacji, bo nie wszystkie dokumenty od razu nadają się do skanowania. To długi i żmudny proces – naprawa jednej strony może zająć kilka dni.
Brzmi jak praca dla pasjonatów.
– To rzeczywiście praca dla pasjonatów. Sam jestem tego przykładem. Działałem na scenie muzycznej od lat 90. Braliśmy udział w różnych koncertach, festiwalach. Z każdego wydarzenia zabierałem plakat. Wszyscy się śmiali: „Po co ci to? Tylko miejsce zajmuje!” A teraz? Mamy wystawę muzyczną i te plakaty okazały się cenne. Przykład: plakat z 1993 roku z WOŚP w klubie Graffiti – dziś to już materiał archiwalny.
To pokazuje, że warto gromadzić. Trzeba to po prostu lubić. Nawet w digitalizacji, gdzie człowiek tylko przekłada kartki i wciska przycisk skanera, trzeba mieć pasję, bo inaczej można oszaleć. Wiem coś o tym, bo właśnie od tego zaczynałem. To ja tworzyłem tutaj pracownię digitalizacji – pierwszy skaner został zatrudniony razem ze mną. Przez lata uczyliśmy się wszystkiego od podstaw, popełnialiśmy błędy, a potem uczyliśmy innych, jak ich unikać.
Cyfryzacja to przyszłość?
– Wszystko zmierza w stronę elektroniki i mediów cyfrowych, powoli odchodząc od papieru. Ale mimo to archiwa mają swoją fundamentalną misję: trwałe zabezpieczenie dziedzictwa kulturowego i narodowego oraz zapewnienie do niego powszechnego dostępu. Musimy jednak dbać o to, by zachować ten materiał w oryginalnej formie. Nie wolno nam niczego zmieniać, poprawiać ani przetwarzać, bo to byłoby fałszowanie historii. W szkołach uczymy się interpretacji historii, U nas można zobaczyć oryginał i wyciągnąć własne wnioski.
Tak sobie myślę, że dzisiaj media społecznościowe to takie przyszłe archiwa. Przechowujemy tam wspomnienia, zdjęcia, relacje.
– Zgadza się. Facebook przypomina: „10 lat temu dodałeś to zdjęcie” – to też jest forma archiwizacji. Archiwa również myślą o archiwizacji Internetu. To duże wyzwanie: jak zabezpieczyć dane, które mogą zniknąć? Są już takie inicjatywy jak WebArchive, które zapisują kopie stron, ale potrzeba instytucjonalnego podejścia – żeby te dane były kompletne i trwałe. To jednak wciąż przyszłość.
Wychodzi na to, że każdy z nas może być archiwistą?
– Oczywiście, czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, że mamy w domu materiały archiwalne. Nie zawsze są to dokumenty urzędowe, ale mają charakter archiwalny: zdjęcia, listy, pamiątki. Archiwum chętnie je przyjmie, zabezpieczy i będzie przechowywać na zawsze. Dlatego kilka lat temu zapoczątkowaliśmy akcję archiwów rodzinnych.
Organizujemy warsztaty genealogiczne, promujemy darowizny – archiwum przyjmuje je, ale również czasem kupuje materiały archiwalne. Dużo osób chce też po prostu podarować swoje zbiory – dotyczące znanych osób, lokalnych bohaterów, albo po prostu codziennego życia. I to właśnie często te zwykłe historie okazują się najciekawsze dla przyszłych badaczy.
Jak popularyzujecie swoją działalność?
– Naszym wyzwaniem jest dziś pokazanie tego dziedzictwa w sposób otwarty, zgodny z misją archiwów: zapewnianie powszechnego dostępu. Oczywiście, mamy ograniczone możliwości – nawet duża czytelnia nie pomieści tysiąca osób naraz. I, niestety, świadomość istnienia archiwów państwowych w społeczeństwie wciąż jest niska. Niewiele osób wie, co się tu znajduje i jak z tego korzystać. Dlatego staramy się to zmieniać – organizując różne inicjatywy i wydarzenia, które pokazują nasze zbiory i naszą pracę od środka. Jedną z takich okazji jest Dzień Archiwów.
Na przykład w zeszłym roku w ramach Dnia Archiwów zorganizowaliśmy „Fotodzień” – zaprosiliśmy pasjonatów, amatorów, profesjonalnych fotografów. Umożliwiliśmy im robienie zdjęć w miejscach na co dzień niedostępnych – w magazynach, wśród materiałów archiwalnych. Pokazaliśmy m.in. akt lokacyjny – jeden z najważniejszych i najcenniejszych dokumentów, który nawet wielu naszych pracowników nie miało okazji zobaczyć.
Celem było to, by te zdjęcia później trafiły do sieci i rozbudziły zainteresowanie archiwami. Pokazaliśmy cały przekrój naszych zbiorów: od ksiąg, dokumentów papierowych, przez mapy i fotografie, po materiały audiowizualne. Bo dziś już zaczynamy zbierać także kasety VHS, taśmy magnetofonowe, a wkrótce również płyty CD.
Jakie wydarzenia planujecie w tym roku w ramach Dnia Archiwów?
– Współpracujemy z Warsztatami Kultury, w ramach Nocy Kultury. Po raz pierwszy od lat udostępniliśmy nasz dziedziniec. 7 i 8 czerwca organizowany jest tam „Zakątek Akustyczny” – występy artystów co godzinę. Przygotowaliśmy także wystawę materiałów muzycznych: od Wieniawskiego, przez towarzystwa muzyczne, po współczesnych artystów. Będzie można na przykład zobaczyć dawne plakaty i dokumentację związaną z artystami, np. Michałem Hochmanem. Mało kto dzisiaj wie, kim był ten artysta, a zasłynął przecież popularną piosenką „Konik na biegunach”.
Czasem mówi się, że był artystą jednej piosenki – ale mimo to jego historia ma znaczenie i warto o niej mówić. Dlatego chcemy prezentować również takie materiały; mniej znane, ale niezwykle ciekawe. Dzień Archiwów przypada natomiast 9 czerwca. W tym czasie odbędą się wycieczki po archiwum. Skupimy się głównie na muzycznym aspekcie naszej działalności. W planach są także warsztaty genealogiczne. Pokazując archiwum w ramach takich wizyt, mamy oczywiście pewne ograniczenia. Wycieczki oprowadzamy po wybranych magazynach. A teraz mała dygresja: magazyny archiwalne powoli tracą swój dawny urok. Dlatego zachęcam – póki jeszcze można – przyjść i zobaczyć je na własne oczy.
Dlaczego tracą dawny urok?
– Z powodu przepisów konserwatorskich i nowych norm przechowywania – coraz więcej materiałów trafia do tzw. archiboxów, specjalnych kartonowych pudeł. Całe rzędy takich samych pudeł, jedno obok drugiego – i to właśnie widać, gdy wchodzimy do magazynu. Nie te stare księgi z widocznymi grzbietami, nie kolorowe oprawy, nie misterne zdobienia – tylko rzędy identycznych pudeł. Gdy ktoś wpisze w Google hasło „archiwum”, to najczęściej zobaczy zdjęcia takich właśnie pudeł i segregatorów – a nie tych pięknych okładek i skarbów przeszłości. Dlatego powtórzę raz jeszcze: warto nas odwiedzić, zanim zniknie ten dawny urok takich miejsc. Zapraszam do archiwum – historia czeka tu na każdego.
