Kierowca ciągnie psa przywiązanego do samochodu. Takie zdjęcia pojawiły się w niedzielę w mediach społecznościowych. Po publikacji właściciel czworonoga zgłosił się na policję tłumacząc, że doszło do nieszczęśliwego wydadku
– To był kundelek przywiązany sznurkiem. Na początku jeszcze biegł, próbował przebierać nogami. Potem już tylko leżał i był wleczony za samochodem – opisuje pani Monika, świadek zdarzenia. – To trwało bardzo długo. Jechałam za tym kierowcą, trąbiłam, ale on nie reagował.
Córka naszej rozmówczyni fotografowała całe zdarzenie. Zdjęcia hondy i wleczonego za nią czworonoga opublikowano na facebookowej stronie Stowarzyszenia Lubelski Animals. Do zdarzenia doszło w niedzielne przedpołudnie w Motyczu, niedaleko Lublina. „Animals” tak opisuje to zdarzenie: „Zwyrodnialec przywiązał psa do samochodu i pędził z nim ok. 2 kilometrów. Zatrzymał się dopiero w Kozubszczyźnie, kiedy doganiał go inny samochód z włączonym klaksonem. Zwyrodnialec zatrzymał się, wyskoczył z samochodu, martwego psa rzucił na siedzenie i uciekł”.
Pod wpisem pojawiło się mnóstwo komentarzy. Internauci nie kryli wzburzenia. W poniedziałek kierowca hondy sam zgłosił się na komisariat. Przekonywał, że całe zdarzenie to nieszczęśliwy wypadek. Psa miał kupić kilka miesięcy wcześniej. Zwierzak biegał za kurami sąsiadów. Był więc – jak twierdzi mężczyzna – trzymany w domu i wyprowadzany na smyczy. Mężczyzna tłumaczył, że feralnego dnia rozładowywał drewno na podwórku. Pies był obok, na smyczy zaczepionej o hak samochodu. W pewnej chwili do gospodarza zadzwoniła siostra z prośbą o pomoc. Mężczyzna wsiadł do auta i ruszył w drogę.
– Zadzwonił do niego syn. Powiedział, że na podwórku nie ma psa i czy nie wie, co się z nim stało – opisuje nadkom. Renata Laszczka-Rusek, rzecznik lubelskiej policji. – Wtedy kierowca przypomniał sobie, że przyczepił smycz do haka swojego auta.
Twierdził, że ruszając nie widział czworonoga, bo ten mógł schować się pod samochodem. Po telefonie od syna kierowca natychmiast zatrzymał się i zabrał psa do auta.
– To bardzo mętne tłumaczenia. Nie wierzę w nie – komentuje Elżbieta Tarasińska, prezes Stowarzyszenia Lubelski Animals. – Nie wiem, kto chodzi po drewno z psem, kluczykami i dokumentami samochodu. Wiadomo, co robi się na wsi ze zwierzętami, które wyrządzają szkody. Będziemy dociekać, co się stało. Powiadomiliśmy o sprawie prokuraturę.
Z relacji świadków wynika, że po odwiązaniu psa kierowca hondy podszedł do nich i próbował otworzyć drzwi. Panie jednak zamknęły się w aucie i powiadomiły policję. Mężczyzna zabrał psa do najbliższego gabinetu weterynaryjnego.
– Pies był w kiepskim stanie. Miał rozdartą skórę w okolicy łopatki, wymagał interwencji chirurgicznej – wyjaśnia lekarz weterynarii, do którego udał się kierowca. – Nie zauważyłem obrażeń świadczących np. o biciu. Opiekun psa był w szoku. Skierowałem go do specjalistycznej placówki.
Kierowca hondy zawiózł psa do kliniki w Lublinie. – Jako dowód przedstawił stosowną dokumentację. Pies został opatrzony. Nie stwierdzono u niego złamań ani obrażeń wewnętrznych – dodaje nadkom. Laszczka-Rusek.
Mundurowi zastrzegają jednak, że będą jeszcze przesłuchiwać świadków zdarzenia oraz lekarzy opiekujących się psem, by dokładnie wyjaśnić okoliczności zdarzenia. Nie wiadomo więc, jaki będzie finał postępowania.