Rozpoczął się proces Krzysztofa M. – byłego kuratora sądowego, oskarżonego o wykorzystywanie dzieci. Mężczyzna miał napastować seksualnie najmłodszych z własnej rodziny.
Jedna z dziewczynek miała wówczas niewiele ponad dwa lata
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
54-latek nigdy nie przyznał się do zarzutów. Podczas śledztwa utrzymywał, że padł ofiarą zmowy ze strony dzieci. Nie wiadomo, jakie wyjaśnienia złożył przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód. Wczoraj sędzia Łukasz Czapski wyłączył jawność postępowania. Cały proces będzie się więc toczył za zamkniętymi drzwiami.
Z aktu oskarżenia wynika, że ofiarą 54-latka padły dzieci z jego własnej rodziny. Koszmar chłopca i dwóch dziewczynek trwał od 1992 roku. Pokrzywdzeni dopiero po latach zdecydowali się mówić. Złożyli doniesienie do prokuratury, a śledczy doprowadzili do aresztowania Krzysztofa M.
– Mężczyzna wykorzystywał bezbronność dzieci oraz zaufanie, jakim darzyli go ich rodzice – wyjaśniała po skierowaniu aktu oskarżenia Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. – Wielokrotnie doprowadzał je do obcowania płciowego i innych czynności seksualnych. Prezentował im również treści pornograficzne.
Krzysztof M. pracował w jednej z publicznych instytucji. Był również kuratorem dla dorosłych w Sądzie Rejonowym Lublin-Wschód w Świdniku. Trzy lata temu został wykreślony z listy kuratorów na własną prośbę. Już wtedy mógł się obawiać oskarżenia o molestowanie.
– W 2011 roku wykrzyczałem mu w twarz, że jest pedofilem – wyznał śledczym Grzegorz*, jeden z pokrzywdzonych w sprawie. – Poprosił, żebym wstrzymał się z zawiadamianiem organów ścigania do czasu, aż spłaci kredyt córki.
Nie wzbudzał podejrzeń
W swoim środowisku Krzysztof M. cieszył się doskonałą opinią. Nie wzbudzał najmniejszych podejrzeń.
– Bardzo dobry mąż i ojciec. Dbał o rodzinę – zanotowano w raporcie z wywiadu środowiskowego.
Prokuratura dowodzi jednak, że były to tylko pozory. Według śledczych mężczyzna latami wykorzystywał dzieci swoich krewnych. Wszystko miało się odbywać podczas rodzinnych wizyt.
Śledczy ustalili, że w 1992 r. ofiarą Krzysztofa M. po raz pierwszy padła Katarzyna*. Dziewczynka miała wtedy niewiele ponad 2 lata. „Wujek” włożył jej rękę w majtki i zaczął obmacywać. Przestraszona dziewczynka wyrwała się i uciekła.
Zostawiali dzieci na kilka dni
Zdarzało się, że krewni Krzysztofa M. przywozili dzieci do jego mieszkania w Lublinie. Zostawiali je tam na kilka dni. Wtedy również miało dochodzić do molestowania.
Śledczy przytaczają jedno z takich zdarzeń. Krzysztof M. miał wejść do pokoju, w którym dziewczynka spała z jego córką. Zdjął dziecku spodnie i wsunął rękę między nogi.
Prokuratura dowodzi, że upodobania 54-latka nie ograniczały się do małych dziewczynek. Z aktu oskarżenia wynika, że od 1995 r. Krzysztof M. wykorzystywał niespełna 5-letniego wówczas Grzegorza*. Między chłopcem a „wujkiem” miało wiele razy dochodzić do różnego rodzaju stosunków seksualnych. Jak ustalono, mężczyzna regularnie masturbował się przy dziecku i pokazywał mu materiały pornograficzne.
Dzieci panicznie się go bały
– Mówił, że idą do lasu zbierać koniczynę dla królików – wyjaśniała śledczym siostra chłopca.
Wiedziała, że jej brat jest molestowany. Po „wycieczkach” do lasu chłopiec był roztrzęsiony i płakał. Ona również, już jako kilkulatka miała być gwałcona przez „wujka”. Pewnej nocy Krzysztof M. wszedł do jej pokoju i kazał być cicho. Rozebrał dziewczynkę i wykorzystał. Po wszystkim uciekła do ojca, który był w piwnicy. Nie powiedziała mu jednak o tym, co się stało.
Dzieci panicznie bały się Krzysztofa M. Mężczyzna nie sięgał po przemoc fizyczną, miał jednak grozić swoim ofiarom. Straszył, że jeśli dzieci powiedzą komuś o tym co robi, to „ich rodzicom stanie się krzywda i umrą”.
Prokuratura postawiła mężczyźnie pięć zarzutów. Ostatnie z nich dotyczą 2008 r. Biegli zdiagnozowali u oskarżonego pedofilię. Zalecieli leczenie w zamkniętym ośrodku. Krzysztofowi M. grozi do 12 lat więzienia.
*imiona zostały zmienione