Dzika kuna wpadła w środę w wypełnione prochami pomordowanych mauzoleum na terenie byłego obozu koncentracyjnego na Majdanku. Przerażone zwierzę wydobył dopiero weterynarz.
– Zgłoszenie odebraliśmy od pracowników ochrony Muzeum na Majdanku – mówi Ryszarda Bańka, rzecznik Straży Miejskiej. – Przekazaliśmy je Lubelskiemu Centrum Małych Zwierząt – dodaje.
Okazało się, że kuna nie mogła się wydostać z wielkiej niecki z prochami. Oswobodzić udało się ją w południe. Przerażona utykała na jedną nogę.
Godzinę później kuna leśna została oswobodzona. – Prawdopodobnie łapka nie jest złamana. Możliwe, że ma nadwyrężone ścięgno. Zbadamy ją i wypuścimy w naturalne środowisko – mówi lek. wet. Tomasz Socha, który schwytał zwierzę i zawiózł je do kliniki przy Stefczyka.
Wśród internautów pojawiły się głosy oburzenia. – Pięknie! Kuna uwiła sobie gniazdko w ludzkich prochach? Dlaczego te prochy nie są zabezpieczone przed ingerencją z zewnątrz? Może warto o tym pomyśleć i zabezpieczyć np. taflą szkła? – oburzał się internauta Labos na forum.dziennikwschodni.pl.
Muzeum przyznaje, że to nie pierwszy taki przypadek. – Zdarza się, że jakieś zwierzę wpadnie do mauzoleum – potwierdza Grzegorz Plewik, zastępca dyrektora. – Ale nie możemy zabezpieczyć mauzoleum poprzez jego przeszklenie, bo byłaby to ingerencja w formę pomnika, a nie jest przecież tak, że cały czas coś tam wpada – dodaje.
Rozległy, liczący 92 ha, teren byłego obozu często odwiedzany jest przez dzikie zwierzęta. – Pojawiają się tu lisy, bażanty i kuropatwy. Sam widziałem dużo takich zwierząt, być może niektóre mają tu nawet swoje nory – mówi Plewik.
– Jeżeli do Lublina zaglądają dzikie zwierzęta, powinniśmy się cieszyć, że mieszkamy w czystym środowisku i zarazem martwić, by zwierzętom nic się nie stało – stwierdza Wiesław Piątkowski, zastępca dyrektora Wydziału Ochrony Środowiska w lubelskim Urzędzie Miasta.
A dzicy goście dość często odwiedzają stolicę regionu. – Zdarzają się sarenki i łosie – mówi Piątkowski. Najbardziej widowiskowa była wizyta łosia, który w lutym zeszłego roku wtargnął do sklepu z parkietami i wszedł na ciasne zaplecze, w którym był sprzedawca. W pomieszczeniu było tak ciasno, że mężczyzna przez kilkadziesiąt minut nie mógł otworzyć drzwi. Ani łosiowi, ani sprzedawcy nic się nie stało.