Rozmowa z Joanną Piskorz, mieszkanką ul. Lipowej w Lublinie, która uniemożliwiła nocne usunięcie jednego z drzew przeznaczonych do przesadzenia w związku z prowadzoną przez miasto przebudową ulicy
Nadal zamierza pani stawać na drodze maszyn przesadzających drzewa?
– Ja nie jestem „ekoświrem”, naprawdę, my jesteśmy tylko mieszkańcami. Ja wiem, że będzie nam trudno przewalczyć włodarzy miasta, bo my jesteśmy przy nich tacy maluczcy. My tylko możemy prosić, możemy pokazywać ludziom, że to jest niesprawiedliwość, że my musimy mieszkać tu w centrum. My czasami po prostu nie mamy wyjścia. Tu jest dużo starszych osób. Ja mam na czwartym piętrze babcię, która ma 93 lata i też dla niej to robię. Bo w momencie, gdy nie będzie żadnych drzew, to temperatura w centrum naprawdę się podniesie, bo nie będzie żadnego rozproszenia promieni słonecznych.
- A jeżeli znowu przyjadą tu maszyny, żeby zabierać drzewa, co pani zrobi?
– Znając siebie, pewnie znowu wyjdę i pewnie znowu stanę im naprzeciw. Bo wiem, że tylko takie obywatelskie postawy mają szansę coś tutaj zadziałać.
- Wierzy pani, że cokolwiek jeszcze jest tutaj możliwe do ugrania?
– Dopóki drzewa są, to wierzę.
- Zastępca prezydenta mówi, że nie rezygnuje z przesadzania, tylko przesadzi mniej.
– Ale z drugiej strony zaczyna się tłumaczyć, że jednak są miejsca, gdzie przesadza. A że może nie wszystkie, a że może zrezygnuje ze ścięcia niektórych drzew. Więc ja myślę, że to, że protestujemy, jest ważne. Że nasz głos musi być słyszalny. Przynajmniej niech ludzie słyszą, że nie jest tak, że my się na wszystko godzimy.