Limity przyjęć wyznaczają uczelnie, kierując się głównie finansami, do bazy dydaktycznej nie ma wystarczającego dostępu, a na uczelniach kształci się coraz więcej obcokrajowców, którzy nie pomagają w zmniejszeniu deficytu lekarzy, bo po studiach wracają do siebie. To tylko niektóre wnioski z kontroli Najwyższej Izby Kontroli dotyczącej kształcenia kadr medycznych.
NIK zwraca uwagę, że istotnym czynnikiem branym pod uwagę przy ustalaniu limitów przyjęć przez uczelnie medyczne były kwestie finansowe. Chodzi o wpływy z opłat za kształcenie (studia niestacjonarne, kształcenie obcokrajowców), które stanowiły istotne źródło przychodów uczelni. W przypadku Uniwersytetu Medycznego w Lublinie stanowiły one ponad 55 proc.
– Z roku na rok otrzymujemy coraz szczuplejszą dotację budżetową, stąd nasza zapobiegliwość – mówi Włodzimierz Matysiak, rzecznik Uniwersytetu Medycznego. – Od 20 lat kształcimy z powodzeniem studentów anglojęzycznych. Oprócz prestiżu, kształcenie obcokrajowców daje znaczący zastrzyk finansowy. Dzięki wpływom z czesnego stać nas np. na realizowanie projektów unijnych.
Kontrolerzy NIK zauważają też, że dostęp studentów do bazy dydaktycznej na niektórych uczelniach nie był wystarczający. Na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie liczba studentów w przeliczeniu na jedną salę wykładową wynosiła 405 (dla porównania w Białymstoku było to 126 osób). Z kolei sale ćwiczeniowe na lubelskiej uczelni wykorzystywano dla 30 studentów (na poznańskiej uczelni było ich 13).
– Należy uwzględniać m.in. profil i charakter zajęć - ogólnoakademicki i praktyczny. Mogło się np. zdarzyć, że przez salę fantomową przewinęło się w ciągu miesiąca 300-400 studentów, co wynikało z programu zaplanowanych zajęć – tłumaczy Matysiak. – Nie oznacza to bynajmniej, że ktoś miał ograniczony dostęp do pomocy dydaktycznych lub nie był w stanie nabyć umiejętności manualnych. W ankietach studenckich, nie mieliśmy ani jednego takiego sygnału.
Z kontroli NIK wynika też, że rośnie liczba studentów, którzy wyjeżdżają za granicę. Dotyczy to nie tylko obcokrajowców, którzy po studiach wracają siebie, ale również polskich studentów. – Jeśli zagwarantuje im się godziwe wynagrodzenie oraz stworzy szansę rozwoju zawodowego przestaną wyjeżdżać z kraju – komentuje Matysiak.