- Nie przyznaję się – stwierdził dzisiaj w sądzie świdnicki biznesmen, oskarżony o zamordowanie Dariusza J. i spalenie jego ciała . Jednocześnie potwierdził, że tego mężczyznę "pozbawił życia”.
Grzegorz W. mówił dzisiaj krótko: – Nie przyznaję się i dzisiaj nie jestem gotowy do składania zeznań – stwierdził. Podczas wcześniejszych przesłuchań w prokuraturze też nie był rozmowny: potwierdzał, że Dariusza J. pozbawił życia, ale zaprzeczał, że chciał go zabić. O motywach milczał.
8 stycznia ub. roku strażacy zostali wezwani do ugaszenia volvo, które paliło się w lesie w Poczekajce pod Rejowcem Fabrycznym. W środku znaleźli zwłoki pochodzącego z Lublina Dariusza J.
Kilka godzin wcześniej mężczyzna przyjechał do firmy Grzegorza. Zostali sami. Nikt nie widział, co między nimi zaszło. Gdy na miejscu zjawił się brat Grzegorza, Dariusz J. już nie żył. Jego ciało leżało na śniegu przy drzwiach do ubikacji.
– Przyznaję się do zacierania śladów – powiedział w sądzie Rafał W. Pomógł bratu włożyć zwłoki do jego samochodu, a volvo Dariusza J. wciągnęli na lawetę. Ruszyli w kierunku Chełma.
Po drodze Grzegorz W. kupił na stacji paliw benzynę, którą wlał do kanistrów. Zatrzymali się przy lesie. Przenieśli ciało nieżyjącego mężczyzny do volvo. Wtedy Grzegorz W. oblał auto benzyną i podpalił.
Bracia wrócili samochodem Grzegorza do Świdnika. Następnego dnia wywieźli z miejsca zbrodni śnieg i umyli auto.
Rafał W. niewiele wiedział o motywach zbrodni. Podejrzewał, że Dariusz J. chciał pieniądze.
– Ile jeszcze można to wytrzymać, tylko daj i daj – mówił Grzegorz W. bratu przy zacieraniu śladów zbrodni.
Na następnej rozprawie sąd rozpocznie przesłuchiwać świadków. Grzegorzowi W. grozi dożywocie.