Rozmowa z Filipem Sochą z Opola Lubelskiego, zatrzymanym przez sreberko z opolskiej drogówki
– Swoją jazdę i wysłuchałem wyczerpującej informacji na temat moich wykroczeń.
• Nie próbował się pan tłumaczyć?
– Po co? Wykroczenia było widać jak na dłoni. Nic bym nie wskórał.
• Jaka była kara?
– 900 złotych i punkty karne. Musiałem przez to wykupić kurs, dzięki czemu udało mi się odjąć 6 punktów. Reasumując, było to bardzo bolesne dla mojej kieszeni.
• Czy to doświadczenie czegoś pana nauczyło?
– Tak, żeby częściej spoglądać w lusterko wsteczne i uważnie obserwować, kto i jakim samochodem za mną jedzie. To jedyna nauczka.
• A drogówkę lubi pan po tym wszystkim?
– Policja jest od tego, by pilnować przestrzegania prawa i ścigania tych, którzy je łamią. Mam jednak wątpliwości, dlaczego policjanci tak długo za mną jechali. Powinni mnie zatrzymać już po pierwszym wykroczeniu. A po nim wyprzedzałem m.in. na przejściu dla pieszych.
I gdyby tam doszło do tragedii z mojej winy, to policjant okazałby się współodpowiedzialny, bo mógł zapobiec nieszczęściu. Uzyskanie 24 punktów uświadomiło mi cały absurd prawny i tutaj – niestety – trzeba przyznać, że policja jest również bezsilna. Bo co spotyka kierowcę, który przekroczy limit punktów karnych?
Wydawało mi się, że karą jest utrata prawa jazdy na dłuższy okres lub konieczność robienia kursu. Nic bardziej mylnego. Po utracie prawa jazdy wystarczy udać się do WORD-u by opłacić i zdać egzamin.
W optymistycznym wariancie za 220 PLN pirat drogowy po dwóch miesiącach znów ma czyste konto punktowe. Takie prawo uderza głównie w kierowców zawodowych, bo oni muszą się pilnować i odejmować ewentualne punkty na szkoleniach kosztujących blisko 300 zł.