Więzienie w zawieszeniu, grzywna i zwrot 295 tys. zł. Z taką karą musi się liczyć Urszula K. - prezes Łukowskiego Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt. Kobietę oskarżono o przywłaszczenie pieniędzy należących do organizacji.
- Chodzi przede wszystkim o pozbawienie wolności w zawieszeniu oraz naprawienie szkody w kwocie 295 tys. zł - mówi prokurator Artur Oleszek.
Obrona proponowała 2 lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat, 4500 zł grzywny oraz obowiązek zwrotu przywłaszczonych pieniędzy w ciągu pół roku. Do tego należy doliczyć dwuletni zakaz pełnienia funkcji prezesa ŁTPZ. Na tę propozycję przystała prokuratura.
Sąd postanowił jednak nieco złagodzić karę dla Urszuli K. Kobieta musi się liczyć z wyrokiem 2 lat więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Na zwrot przywłaszczonych pieniędzy będzie miała rok. Wysokość grzywny i zakaz pełnienia funkcji prezesa pozostały bez zmian. Spłacanie 295 tys. zł ma monitorować kurator.
Wyrok zostanie ogłoszony, jeśli zarząd ŁTPZ nie wniesie sprzeciwu. Finału sprawy należy się spodziewać 12 czerwca.
Pobierała z rachunku
Kłopoty szefowej towarzystwa zaczęły się od ubiegłorocznych kontroli NIK. Inspektorzy wykryli m.in. nieprawidłowości w finansach organizacji. Sprawa trafiła do prokuratury. Śledczy zarzucili Urszuli K., że od 7 stycznia 2011 roku do 28 września 2012 roku pobierała z rachunku towarzystwa kwoty od 500 do 22 tysięcy złotych - w sumie 295 tys. Część pieniędzy znalazła pokrycie w wydatkach ŁTPZ. Pozostałe 280 tys. zł prezes przechowywała u swojej zastępczyni.
Kobieta zeznała, że szefowa odwiedzała ją regularnie. Od czasu do czasu zabierała gotówkę.
Zastrzeżenia inspektorów NIK dotyczyły nie tylko wypłat z konta organizacji. Ustalono, że gminy Siemień, Wohyń i Abramów zlecały ŁTPZ wyłapywanie bezdomnych zwierząt, chociaż organizacja nie miała na to zezwolenia.
Co się stało ze zwierzętami?
Inspektorzy odkryli również, że w 2011 r. organizacja nie rejestrowała wyłapanych zwierząt. Według dokumentów z gmin, chodziło o 288 psów i 12 kotów. Nie wiadomo, co stało się ze zwierzętami.
Czworonogi miały trafiać do domów tymczasowych, a następnie do adopcji lub schroniska. Przekazywania zwierząt nikt jednak nie dokumentował.