Rozmowa z Katarzyną Soborak, kierowniczką Kościelnej Służby Informacyjnej przy kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, notariuszki w procesie beatyfikacyjnym księdza Jerzego Popiełuszki
– To zadziwiające uczucie. Po pierwsze, cały czas mam poczucie, że ksiądz Jerzy jest, że czuwa. A po drugie, to, że go znałam, spowodowało, że mam motywację do opowiadania o jego pracy, życiu. Czuję się z nim związana sentymentalnie. Tym bardziej że mojej córce udzielał ślubu.
• Pamięta pani pierwsze spotkanie z księdzem?
– Byłam jedną z kilkudziesięciu tysięcy osób, które przyszły do kościoła na Żoliborzu, gdzie odprawiał mszę za ojczyznę. Było to w 1982 roku. Przychodzili tu ludzie, którzy nie godzili się na stan wojenny. Ksiądz Jerzy emanował energią. Mówił o męstwie, sprawiedliwości, o tym, że zło trzeba dobrem zwyciężać. Gdy śpiewaliśmy pieśń: "Słuchaj, jak cię błaga lud”, płakaliśmy. Wtedy między wszystkimi była jedność i pragnienie czynienia dobra.
• Później przyniosła pani do zakrystii pieniądze, które trafiły do robotników ze Świdnika.
– Tak. Zaczęło się od tego, że straciłam pracę. Byłam bez środków do życia. Wtedy dostałam wsparcie od osób, które przychodziły na msze do księdza Jerzego. Kiedy stanęłam na nogi, chciałam się odwdzięczyć. Ale osoby, które mi wtedy pomogły, nie chciały, żebym oddawała im pieniądze. Stwierdziłam, że teraz ja komuś pomogę.
• A dlaczego akurat robotnikom ze Świdnika?
– Oni też przyjeżdżali na msze za ojczyznę do księdza Jerzego. Poza tym, imponowała mi ich determinacja. Dochodziły do nas informacje, że gdy w telewizji emitowany był dziennik telewizyjny, świdniczanie wychodzili masowo na spacery. Chciałam, żeby do nich trafiły pieniądze.
• O czym rozmawiało się w mieszkaniu księdza Jerzego?
– Właściwie o wszystkim. Ale tematem dominującym było to, kogo zatrzymali, pobili, kto stracił pracę i jest bez środków do życia. Nie zdawałam sobie sprawy, że my pozbywaliśmy się ciężaru, ale zrzucaliśmy go na niego. Wysłuchiwał mnóstwa przykrych rzeczy. Chciał wszystkim pomagać. Tyle na ile mógł. Potrafił zdjąć buty i oddać je temu, kto ich nie miał. Takie sytuacje się zdarzały. Lubił ludzi obdarowywać prezentami. Dzielił się tym, co miał. Mój mąż dostał od niego wodę kolońską, mnie kiedyś za pazuchę wcisnął herbatę… A proszę pamiętać, że w tamtych czasach był to towar deficytowy. Innym razem podarował mi różaniec.
• A sam ksiądz uwielbiał dostawać kwiaty.
– O tak, bardzo. Wszyscy byli nastawieni patriotycznie, więc dość często obdarowywali go biało-czerwonymi kwiatami.
• Przyniosła je pani przed sąd, w którym się toczył proces księdza Jerzego.
– Razem ze mną było mnóstwo ludzi. Chcieliśmy, żeby ksiądz Jerzy czuł, że nie opuszczamy go w trudnych momentach. My staliśmy przed jednymi drzwiami, jego wyprowadzono innymi. Pojechali wprost do prywatnego mieszkania księdza Jerzego. Przeprowadzili rewizję, która wykazała, że ksiądz ma paczkę z ulotkami. Później dowiedzieliśmy się, że to służba wniosła tę paczkę do mieszkania księdza.
• Wtedy ksiądz trafił do więzienia.
– Umieścili go w celi z czterema mordercami. Nie było dla niego pryczy, więc leżał na podłodze. Później opowiadał, że w nocy odwiedzał go szczur. Na skutek interwencji episkopatu, księdza wypuszczono. Po wyjściu z więzienia powiedział: "Pan Bóg mnie tam wysłał”. Okazało się, że jeden z więźniów się wyspowiadał. Ksiądz Jerzy uznał, że właśnie po to Bóg go tam posłał.
• Uczestniczyła pani w ostatnich imieninach księdza Jerzego.
– Każdy, kto chciał się spotkać z ks. Jerzym, mógł zejść do dolnego kościoła. Stał tam mikrofon, do którego każdy mógł podejść i złożyć życzenia. Ludzi było mnóstwo. Ja z mężem życzyliśmy mu wolności. Ksiądz Jerzy żachnął się i powiedział: "Ale ja jestem wolny”. On się naprawdę tak czuł, mimo że nasz kraj był wtedy zniewolony.
• Msze na Żoliborzu nazywano wtedy czarnymi mszami, seansami nienawiści.
– Takich sformułowań używał ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban. O mszach odprawianych przez księdza Jerzego usłyszał Jan Paweł II. Pewnego dnia przyjechali do nas wysłannicy z Watykanu i poprosili o treść kazań. Ja się przeraziłam. Ale ksiądz uspokajał. Mówił, że on nie ma nic do ukrycia, że w kazaniach głosi słowo Boże. I rzeczywiście, nie było podstaw, żeby czegokolwiek księdzu Jerzemu zabronić.
• Mimo wszystko, msze księdza były uważnie słuchane przez ówczesne władze, a jego mieszkanie na podsłuchu.
– Służby posunęły się nawet dalej. W grudniu 1982 roku, do jego mieszkania na plebanii, wrzucono cegłę z materiałem wybuchowym. Ale ksiądz Jerzy nie martwił się o siebie. Bał się o to, by nic nie stało się proboszczowi – Teofilowi Boguckiemu. Ksiądz Jerzy mówił, że proboszcz jest dla niego jak ojciec. Teraz, w tym pokoju, do którego wpadła cegła, pracujemy my, czyli Kościelna Służba Informacyjna. W tym mieszkaniu, w dwóch pokojach mieści się archiwum. Jest tam dokumentacja, która była wykorzystana w procesie beatyfikacyjnym.
• Co się działo, gdy dotarła informacja, że ksiądz Jerzy nie żyje?
– To było 30 października 1984, jedenaście dni po porwaniu. Właściwie każdego dnia spotykaliśmy się i modliliśmy o rychłe odnalezienie księdza Jerzego. Tego dnia z ołtarza padły słowa, że ciało księdza wyłowiono z Wisły. Wierni zaczęli krzyczeć, spazmować. Wtedy jeden z księży zaczął odmawiać "Ojcze nasz”. Kiedy doszliśmy do słów "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, kazał je ludziom powtórzyć trzy razy. Krztusiliśmy się, dławiliśmy, ale mówiliśmy. Powoli, ale przyszło wyciszenie.
• Pogrzeb odbył się 3 listopada.
– Niektórzy mówią, że wzięło w nim udział 500 tys. osób, inni, że milion. Od tego momentu rozpoczęło się pielgrzymowanie do grobu księdza Jerzego. Także Ojciec Święty Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski odwiedził grób księdza. Obejmował ramionami, całował płytę grobu. Już podczas pogrzebu, nikt nie miał wątpliwości że ks. Jerzy jest męczennikiem. My chcieliśmy, żeby natychmiast ogłoszono go świętym.
• Zaczęły się procedury?
– Owszem. Księża nam tłumaczyli, że trzeba poczekać, że najpierw musimy udowodnić kult prywatny księdza Jerzego. Wtedy powstała Kościelna Służba Informacyjna. Notowaliśmy, kto odwiedza grób, skąd przyjechał. Wyliczyliśmy, że do grobu księdza przybyło 19 milionów ludzi. Spisywaliśmy też miejsca kultu, które dotyczą księdza Jerzego. I tak 73 ulice noszą imię księdza Jerzego, powstało 70 pomników. Zaczęły też do nas docierać informacje o łaskach. Jedną z nich było cudowne uzdrowienie kobiety, która odzyskała wzrok, modląc się przy grobie księdza Jerzego. Były też inne łaski: dotyczące zdobycia pracy, pozbycia się alergii, uzależnień.
• To pani referowała to wszystko księdzu prymasowi Glempowi.
– Ksiądz prymas miał zawsze jakiś znak zapytania. Kiedy mówiłam o cudzie, ksiądz prymas przytulił dokumenty do piersi i powiedział, że teraz jest już punkt zaczepienia. Po przeanalizowaniu dokumentów, Watykan wydał pozwolenie na rozpoczęcie prac beatyfikacyjnych. Rozpoczęły się przesłuchania świadków.
• Pani na bieżąco je spisywała. Jakie pytania padały podczas przesłuchania?
– Nie mogę powiedzieć.
• Tajemnica?
– Tak. Osoby, które są świadkami, nie mogą ujawniać pytań.
• Przesłuchania niektórych osób podobno trwały nawet do dwóch dni.
– Różnie było. Niektóre trwały kilka godzin, inne dłużej. W sumie, przepytano 44 świadków. Każdy z nich reprezentował inne środowisko albo znał ks. Jerzego w różnych etapach jego życia. Zeznania zostały przepisane na komputerze i przetłumaczone na język włoski.
• W czerwcu ksiądz Jerzy Popiełuszko został uznany za błogosławionego. Kolejnym etapem jest kanonizacja. Do tego potrzebny jest udowodniony przypadek cudu.
– Owszem. Nie mogą to być łaski, które wydarzyły się w poprzednich latach. Musi to być cud po 19 grudnia 2009 roku, czyli po dekrecie o męczeńskiej śmierci za wiarę, wydanym przez Benedykta XVI. Dlatego teraz żarliwie się modlimy i wierzymy, że niedługo usłyszymy o takich przypadkach.