Każdy dzień zaczyna od gimnastyki, od kilku lat stosuje dietę makrobiotyczną i tryska pozytywną energią. Ma 67 lat. Urszula Dudziak zdradza tajemnicę swojej młodości.
• Nie boi się pani mówić o swoim wieku, chociaż większość kobiet już po 40 unika tego tematu.
– Mam 67 lat i mówię o tym, bo uważam, że nasza cywilizacja jest apoteozą młodości i kobiety w wieku menopauzalnym dalej są traktowane niesprawiedliwie. One mogą dać tak dużo i tak dużo zrobić, a są sprawdzane do roli babć opiekujących się wnukami. Takich kobiet jest w Polsce 8 milionów i ja mam misję, tak to sobie wymyśliłam, by walczyć o ich sprawiedliwe traktowanie, o docenienie. Wołam: patrzcie: mam tyle lat, a jestem na scenie, skaczę, śpiewam, jestem pełna energii.
• Pani zawsze była pełna energii i powszechnie wiadomo, że w pani towarzystwie każdy dobrze się czuje.
– Wiem o tym, wiele osób mi to mówiło. Mam taką metodę, którą polecam wszystkim zestresowanym i bez energii: jeśli coś chcesz zrobić zaczynaj od małego kroku. Bo wykonanie całego zadania na początku może wydawać się zbyt trudne, ale jeśli zaczniemy małymi krokami je realizować, zrobimy to. Ważne, by się nie wystraszyć. Jeśli nie mamy takiej dyscypliny, żeby się codziennie gimnastykować czy od razu przegonić męża pijaka, to trzeba się za to zabierać powoli.
• Czy skakała pani dziś na skakance?
– Rzeczywiście, taki trochę trening boksera to mój zwyczaj, ale dzisiaj pofolgowałam sobie, ćwiczyłam niedużo, bo z 10 minut. Wczoraj zabawiliśmy do późna w nocy, a zazwyczaj chodzę spać o 22. Dla mnie sen to podstawa tak, jak jedzenie makrobiotyczne bez mięsa, nabiału, białej mąki, cukru.
• To co pani je?
– Najróżniejsze kasze, fasole, dużo warzyw i owoców, ale tylko tych, które rosną w pobliżu i ryby, ale też muszę wiedzieć skąd są. Najchętniej w restauracji zajrzałabym do kuchni, by zobaczyć jak i na czym oni to robią, czy używają mikrofali, teflonu, na czym smażą.
• Od dawna jest pani na diecie makrobiotycznej?
– Od paru lat. Przymierzałam się do tego, bo to jest bardzo trudne. Wiedziałam, że to mnie nieuchronnie czeka, odkładałam aż przyszedł moment, w którym razem z Kasią, bo starsza córka też jest makrobiotyczką, pojechałyśmy do Massachusett do Instytutu Kushiego. Tam zrobiono nam pranie mózgu i nauczano, co można jeść, czego nie i dlaczego. Uczono nas gotować. Chodziło o to, by przeżyć to dogłębnie. Łączyło się to ze zmianą garnków, ze zmianą wszystkiego, nawet kolejności dodawania przypraw, tak jak w kuchni chińskiej. Mnie jest łatwiej, bo mam kobietę, która się tym zajmuje, sama nie dałabym rady.
• Gotuje zgodnie z chińską księgą przemian?
– Tak. W Warszawie mam też lekarkę, specjalistkę od medycyny chińskiej, do której chodzę po to, by utrzymać się w dobrej kondycji.
• Chodzi też pani na fitness?
– Tak, mam swojego prywatnego trenera. Stać mnie na to, a on przeczołgał mnie już nie raz.
• Ale efekty są. W tym sezonie odniosła pani kolejne tenisowe zwycięstwa...
– Wiadomo, że nie ma nic za darmo. Ale jak się podchodzi z entuzjazmem do tego, co się robi to i o sukces łatwiej. Ja zawsze miałam tendencje do bycia pogodną, wesołą, chociaż przeszłam dużo ciężkich chwil w życiu. Wiem, że to nasz wybór: nasz stan umysłu. To jest nasz narodowy charakter, ta skłonność do marudzenia i widzenia w czarnych barwach. To jest choroba, koncentrowanie się na złych rzeczach, jeśli będziemy się koncentrować na negatywnych emocjach to one będą rosły i odwrotnie.