Ma 30 lat, cztery lata pracy w warszawskim urzędzie i dwa stopnie urzędnika służby cywilnej (na 9 możliwych). Przez półtora roku szukał pracy na urzędniczym stanowisku. – Zabrakło mi znajomości – mówi.
Człowiek, który postanowił opowiedzieć swoją historię dziennikarzom, na własnej skórze przekonał się, że do znalezienia pracy w lubelskim urzędzie nie wystarczy ani bogate w doświadczenie CV, ani znakomita prezencja. Najważniejsze są znajomości.
– To wszystko ciągle działa na zasadzie "ktoś kogoś zna” – opowiada nam jeden z pracowników lubelskiego magistratu. – Pamiętam mój pierwszy konkurs. Jeden z kandydatów wprost zapytał nas na korytarzu, po co w ogóle startujemy. Nawet nie ukrywał, że jego ojciec jest dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim. Ja dostałem się do Ratusza za trzecim podejściem. Ale pewnie nie udałoby się, gdyby nie poleciła mnie koleżanka.
Według śledczych odpowiadał za "ustawienie” konkursu na jedno ze stanowisk w lubelskim magistracie. Wygrała kobieta, która wcześniej pracowała w Ratuszu na zastępstwie. Dzień przed egzaminem pisemnym Paweł D. miał przekazać swojej protegowanej testy wraz z odpowiedziami.
Pisaliśmy też o trzech osobach, które w 2005 wpłaciły od 10 do 12,5 tys. zł na kampanię ówczesnego lidera PO Janusza Palikota, a potem dostały pracę w lubelskim Ratuszu. Wszyscy wygrali konkursy. Formalnie nie ma się do czego przyczepić.
Kuriozalną sytuację potwierdzają też inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli. Na 45 skontrolowanych w ub. roku urzędów w 8 województwach (nie było wśród nich lubelskiego) aż 75 proc. źle przeprowadza nabory.
– Większość robi to celowo: świadomie majstruje przy procedurach konkursowych i manipuluje wynikami, by stanowiska dostawali "sami swoi” – napisali inspektorzy NIK.
Najczęstszy zarzut to stwarzanie pozorów konkursu. Po to, by pozostać w zgodzie z prawem, a zarazem osiągnąć cel. Jak to się robi? Najczęściej poprzez stworzenie kryteriów przygotowanych "pod konkretnych kandydatów”.
– W efekcie do wydziału współpracy z zagranicą przyjmowano osobę, która nie znała żadnego języka obcego, a w dziale audytu wyżej punktowano zaświadczenie wydawane przez nikomu nieznaną, niepubliczną instytucję niż zaświadczenie ministra o zdanym egzaminie państwowym – czytamy w raporcie.
(rp)