Dyrektor lubelskiego sanepidu uważa, że zamknięcie sklepów z dopalaczami w Polsce zgodnie z wytycznymi Głównego Inspektora Sanitarnego to był bubel prawny. GIS twierdzi, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem.
Akcja zamykania sklepów była reakcją na doniesienia medialne o tym, że do szpitali trafiają zatrute dopalaczami dzieci. Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza” powołując się na opinie prawników podała, że 1400 sklepów z dopalaczami w Polsce zostało zamkniętych niezgodnie z prawem. Prawnicy podkreślają m.in, że GIS nie powinien wydawać jednej decyzji o zamknięciu wszystkich sklepów tylko powinien wydać tyle decyzji, ile sklepów chciał zamknąć.
Inspektorat obstaje jednak przy swoim. – Metoda, którą ostatecznie zastosowano, okazała się skuteczna zarówno pod względem zdrowotnym – obecnie mamy do 4 zatruć miesięcznie a nie kilkaset, jak i pod względem prawnym - skargi właścicieli sklepów sugerujące "nielegalność” decyzji, braki formalne, czy przewlekłość postępowania nie znalazły uznania w ocenie niezawisłych sądów – stwierdza Jan Bondar, rzecznik prasowy GIS.
Lubelski sanepid rozpoczął walkę z dopalaczami na początku 2009 r. – Wtedy w Lublinie był tylko jeden sklep przy Krakowskim Przedmieściu – przypomina Policzkiewicz. – Po kontroli w sklepie zorientowaliśmy się, że są to suplementy diety. Produkty te mają charakter produktów spożywczych. Znajdowały się na nich również takie uwagi jak "Jak to zażywasz, nie pij mleka” Przestrzegano również przez spożywaniem w tym czasie alkoholu, ostrzegano też kobiety w ciąży. Uznałem więc, że wymagają one zarejestrowania w Głównym Inspektoracie Sanitarnym i zajęliśmy ten towar do momentu zarejestrowania.
Przy kolejnych sklepach działania lubelskiego sanepidu były analogiczne. – Droga zaproponowana przez dyrektora Policzkiewicza była jedną z kilku najpoważniej analizowanych i to nie tylko przez prawników Głównego Inspektoratu Sanitarnego – tłumaczy Bondar. – Ta metoda była skuteczna do momentu dopóki branża dopalaczowa nie zmieniła etykiet na "Produkt kolekcjonerski. Nie do spożycia”.
Co na to wywołani przez dyrektora sanepidu parlamentarzyści? – Jestem po uszy zarobiony w sprawy związane z infrastrukturą, począwszy od budownictwa mieszkaniowego, przez transport wodny czy lotniczy po Pocztę Polską – tłumaczy Stanisław Żmijan, poseł PO. – Takie intensywne zaangażowanie w innej dziedzinie jest niemożliwe, dlatego nie angażowałem się w sprawę dopalaczy.
– Uczestniczyłem w pracach legislacyjnych tak jak inni posłowie, żeby jak najszybciej zmienić obowiązujące przepisy – komentuje Jan Łopata, poseł PSL. – Nie wiem, co mogłem robić więcej. Zamykać z panem dyrektorem sklepy. Proszę dowiedzieć się czy pan Policzkiewicz nie wystartuje w wyborach? – sugeruje parlamentarzysta.
– Na razie nikt mi nic nie proponuje w związku z wyborami – ucina Policzkiewicz.