W styczniu 1918 roku mieszkańcy Lublina zmagali się z biedą. Mimo tego pomału rozwijał się handel i kwitło życie kulturalne.
W tamtym czasie Lublin znajdował się w zaborze austriackim, a jedną z głównych gazet w mieście był „Głos Lubelski”. Reklamował się w taki sposób: „Największe, najpoczytniejsze i najtańsze z pism prowincyonalnych w Królestwie Polskim. Wychodzi codziennie w Lublinie”.
Bitwy i pertraktacje
Redaktorzy gazety poświęcali pierwsze strony sytuacji międzynarodowej. W wydaniu z 2 stycznia czytamy: „Na południowy wschód od Monchy złamał się silny angielski atak wywiadowczy. Na południe od Marcong rozszerzono w mniejszych walkach zdobyty 30 XII teren, liczba jeńców powiększyła się o kilku oficerów i 70 żołnierzy. Na północ i wschód od St. Michel dość żywa czynność artylerii”.
Pod koniec miesiąca sporo uwagi poświęcano pertraktacjom pokojowym w Brześciu Litewskim. Pojawił się też artykuł dyskusyjny poświęcony Powstaniu Styczniowemu. „Ilekroć wybija rocznica wielkich dni historyi naszej, tylekroć wypowiada uczucie polskie w postaci obchodów” – czytamy.
Akcje charytatywne
Lublin żył jednak własnym życiem, a jego mieszkańcy często zmagali się z biedą. Przejmującą notkę można znaleźć w wydaniu z 5 stycznia: „11-letnia sierotka, która podczas wojny straciła obojga rodziców zwraca się za naszym pośrednictwem z gorącą prośbą do serc litościwych za ofiarowanie jej pary używanych bucików, żeby mogła chodzić do szkoły. Może by kto miał stare dziecinne obuwie na sprzedaż. Opiekunowie gotowi są wydać na ten cel 30 koron. Więcej nie są w możności. Łaskawe ofiary przyjmuje Administracya Głosu”.
Dziennikarze zachęcali mieszkańców do włączania się w akcje charytatywne. W jednym z wydań pojawiła się sentencja „Nie zapominajmy o cierpiących głód i nędzę”. Namawiano także do składania ofiar na rzecz szkół polskich na Kresach.
Pas transmisyjny
Innym problemem była przestępczość. 18 stycznia „Głos Lubelski” poinformował o kradzieży pasa transmisyjnego z fabryki maszyn rolniczych w Lublinie. Straty oszacowano na kilkadziesiąt tysięcy koron. Z kolei w podlubelskich Bełżycach kilku sprawców napadło na dom Stanisława Walczaka.
O ludzkich dramatach pisano w zupełnie inny sposób, niż robi się to współcześnie: „Jan Sikora, syn Stanisława, zamieszkały w domu nr 12 przy ulicy Przemysłowej w Lublinie uległ silnemu zaczadzeniu. Lekarz skontaktował śmierć Sikory”. „Głos Lubelski” informował też o wypadku 76-letniej nauczycielki, która „poślizgnęła się, sfichnęła nogę i trafiła do szpitala szarytek”.
Król Migdałowy
Mimo problemów rozwijało się życie kulturalne. W noworocznym wydaniu „Głos Lubelski” zapowiadał, że w kinoteatrze „OAZA” będzie można zobaczyć „Kto jest bez grzechu - efektowny i ciekawy dramat z życia”. Następnego dnia dziennikarze polecali „I któż nie ma krzyża i cierpień” - dramat z Egede Nissen. Z kolei 6 stycznia w Sali Resury Kupieckiej odbyła się „Wielka Zabawa Król Migdałowy”.
Na pierwszych stronach gazety często pojawiały się reklamy Lubelskiego Biura Handlowego. Polecano zakupy węgla drzewnego oraz drzewa sosnowego i brzozowego. Sprzedawano też m.in. miód, marmoladę i syrop miodowy, a biuro zapewniało dostawę towarów. Mieściło się na Krakowskim Przedmieściu, w pobliżu obecnej siedziby Sądu Okręgowego.
Poczynania kulturalne
19 stycznia lubelski magistrat ogłosił, że szuka do pracy budowniczych, inżynierów i techników. Skomentowano to w taki sposób: „W mieście naszem zanosi się na jakieś wielkie poczynania kulturalne, coś ma się dziać na wielką skalę gospodarki europejskiej”.
Z kolei kilka dni wcześniej w sali posiedzeń Rady Miejskiej doszło do pożaru: „Zapaliła się od pieca podłoga i belki. Gaszenie było trudne, aby nie uszkodzić malowideł na sali”. Działalności Rady także poświęcano sporo uwagi. Jedno z posiedzeń odbyło się pod koniec miesiąca. Już kilka dni wcześniej dziennikarze gazety szczegółowo analizowali wszystkie punkty obrad.
Wykorzystałem wydania “Głosu Lubelskiego” z Czytelni Zbiorów Specjalnych Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie.