Przy ulicy Partyzantów w Radzyniu Podlaskim pachnie ciastkami i pieniędzmi.
Za pierwsze odpowiada fabryka ciastek "Doktor Gerard”. Za drugie Henryk Hałajko
Wreszcie znajduje chwilę dla nas. - Tak tu jest codziennie. Krajowej Izbie Gospodarczej szczególnie zależy na tym wyjeździe do Kazachstanu. To duży i bogaty rynek. I chcą naszych towarów.
Żołędzie na początek
W szkole średniej przyszedł czas na coś więcej. - Rozładunek wagonów z węglem. Wtedy to były duże pieniądze... - wspomina Henryk Hałajko. - Na początku sam machałem łopatą, potem wynajmowałem "łyżkę”. Tak zarobiłem na studia.
Wybór padł na Wyższą Oficerską Szkołę Pożarniczą, dziś Szkołę Główną Służby Pożarniczej. - Założyliśmy kabaret, który zdobywał laury. Byliśmy najlepsi wśród szkół resortu MSW. Niestety, zbyt ostro pojechaliśmy z krytyką władzy ludowej i zakazali nam występów. Na szczęście komendant szkoły mnie polubił. Zostałem jego "adiutantem”, człowiekiem do wszystkiego.
Hałajko dosłużył się stopnia kapitana, a potem porzucił szeregi Państwowej Straży Pożarnej.
Kierunek Rosja
Tymczasem w kraju zaczęły się gwałtowne przemiany. Socjalizm padł, a nowa rzeczywistość stworzyła zupełnie nowe możliwości.
Handel ze Wschodem był i jest ryzykownym biznesem. Ale zyskownym. Hałajko szybko zwietrzył szansę. Jego spółka zaczynała od małego obrotu, a dziś... Dziś jest na wschodnim rynku bardzo poważnym graczem.
- To jest długa droga. Trzeba było zdobyć zaufanie rosyjskich biznesmenów. Bo to mit, że Rosjanie czy Ukraińcy jedzą słoninę i popijają wódką. To bzdura - podkreśla Hałajko. - Oni potrzebują dobrych towarów, w dobrej cenie, a polski przemysł spożywczy takie produkuje.
Handel z Rosją rozwijał się doskonale. Spółka sprzedawała kilkadziesiąt polskich artykułów spożywczych, brała udział w największych imprezach targowych w Rosji, wystawiała się na narodowej wystawie Prodexpo w Rostowie nad Donem. Powoli rozrastały się kontakty.
- W szczytowym okresie zaopatrywaliśmy nie tylko rynek detaliczny, ale także armię rosyjską. Do magazynów wojskowych ziemniaki wysyłaliśmy pociągami, po 900 ton każdy. Niestety, polityka zamknęła rosyjski rynek dla polskich towarów.
Nos go nie zawiódł
Dziś kierunek numer 1 to Mołdawia, Ukraina, Białoruś i Litwa. - Sprzedajemy np. serdelki, ale inne na każdy rynek. Na Białoruś muszą jechać jasne i delikatne. W Mołdawii lubią ciemniejsze; lepiej przyprawione. Trzy tiry tygodniowo.
Polskie konserwy, wędliny, zupy, gotowe ciasta, serki topione w plastrach, kawa inka czy marynowane pieczarki... w Mołdawii hitem jest teraz pasztet. - W życiu nie sprzedawałem tyle pasztetu! - śmieje się Hałajko. - Pewnie część trafia do Rosji, bo od tej strony granica nie już tak szczelna. To już jednak sprawa Mołdawian.
Trudne rozmowy
Kazachstan i Uzbekistan to republiki muzułmańskie. - Ci ludzie nie jedzą wieprzowiny, a więc oczekują od nas przetworów wołowych, drobiowych i owocowo-warzywnych. I proszę sobie wyobrazić, że ketchup dla nich produkuje się ze śliwek.
Tiry Hałajki już szykują się do drogi przez Iran do Kazachstanu. - To jest wielki, chłonny rynek i dobrze rozwinięty na ropie i gazie kraj. Cały bak oleju napędowego kosztuje 5 dolarów, a dróg to tylko możemy im pozazdrościć. Oprócz naszej żywności, chcą też naszej odzieży. Ja tej szansy nie zaprzepaszczę - dodaje Henryk Hałajko.