50 lat temu, w sylwestra, wzięli ślub. On był Chopinem, Kopernikiem, Stańczykiem, Leninem, a nawet Belzebubem! Ona obracała się w sferach wyższych i czyniła honory Ambasadorowej u Mrożka.
Barbara Wronowska i Roman Kruczkowski, aktorski duet z Teatru Osterwy. Ostatni raz zagrali razem w "Szkarłatnej Wyspie” Bułhakowa. Pół wieku po sylwestrowym ślubie, 29 grudnia 2009 r. znów razem stanęli na deskach swojego teatru, żeby zagrać w "Bogu” Woody'ego Allena.
Pierwszy raz
Zobaczyli się we Wrocławiu; w szkole aktorskiej. – Ja już byłam w trakcie uczenia się, jak przyszli nowi koledzy. W tym Roman. Poszliśmy do "Monopolu”, żeby coś zjeść. I ten oto człowiek wybrzydził się na barszczyk. Że to ocet, że to szkodzi, że to. Patrzyłam na niego, jak jakieś zielone zwierzę. Pozwoliliśmy mu zjeść rosół – wspomina Barbara Wronowska.
Roman dostał się do szkoły. Zaczęły się zajęcia. Robili razem Rachelę z "Wesela”. – Serce mi zabiło, jak go zobaczyłam. Był to chłopak bardzo elegancki. Świetnie ubrany, zawsze czysty i zawsze pachnący. Miał swoje ukochane wody kolońskie, które znałam na pamięć. A potem zaczęliśmy się wodzić.
– Jak zobaczyłem Basię, to pomyślałem sobie, że jest to kawał baby. Nawet koledzy moi złośliwie śpiewali: "Nikt się nie brał do armaty, tylko Romcio nasz kudłaty”. A ja zawsze uważałem, że wszystko, co jest wymiarowe, to jest przeciętne. I zawalczyłem o największą dziewczynę na roku – wspomina Kruczkowski.
Półtora roku później wzięli ślub. W sylwestra. – Nie zapomnę, jak ksiądz kanonik tłumaczył nam, że trzy razy w tygodniu musimy być o 18 na naukach przedmałżeńskich. A ja na to, że gramy i nie możemy. Podniósł brwi: Wy to po kiełbasę przyszliście, czy po ślub? Skończyło się szczęśliwie.
Ostrożnie z małżeństwem
Zaczęli oddzielnie. Basia w "Paradach” Potockiego. Roman wskoczył w zastępstwo. – W następnym rzucie zagraliśmy razem w "Na dnie” Gorkiego. Jak grałem na harmonii – wspomina Kruczkowski. – Ja zagrałam trupa – śmieje się Barbara Wronowska.
W "Wieczorze trzech króli” zagrali rodzeństwo. W jednej garderobie charakteryzowali się tak, żeby być do siebie maksymalnie podobni. Na scenie numerów sobie nie robili. Niezaplanowane numery przeżyli. Jak choćby w sztuce "Ostrożnie z małżeństwem”. Występowały cztery osoby. Jedna para na początku sztuki się pobrała. Druga chciała być ze sobą, ale bez ślubu. – Ja grałem w pierwszej, Basia w drugiej. Raz pojechaliśmy do malutkiej wsi w górach, ksiądz zapowiedział nas z ambony. Z sąsiednich wiosek zjechały się chłopy. Siedzą w kożuchach na sali. W pewnym momencie jest taka scena, gdzie ja się golę rano, ona w papilotach i szlafroku sprząta i cały czas nadaje, czego nie zrobił, żeby jej zrobić dobrze. W pewnym momencie słyszę ochrypłego faceta, który wrzeszczy z sali: "Siekierom pani cholerę, siekierom”.
Odwracam się w kierunku kulis. I widzę mojego kolegę, który grał ze mną. Trzyma młot w ręku. I po ustach poznaję, że mówi: siekiery nie ma, ale to znalazłem. Widownia konała ze śmiechu.
Prawdziwa próba
Zaczęła się podczas porodu. Dziś ich syn ma czterdzieści lat. Jest inwalidą I grupy. – To bardzo mobilizuje. To nie to, że mi się nie chce, nie zrobię. Muszę. Czy jest łatwo, czy jest trudno? To zależy. Są pory roku, które dla naszego dziecka są złe. Są dobre, na przykład na wakacjach, kiedy syn zajmuj się sobą. Ale kiedy w domu chcę coś zrobić, a on mi po swojemu opowiada, opowiada, to… jest gorzej. Ale, mój Boże, już się dawno z tym pogodziłam – mówi Barbara Wronowska.
– W końcu to nasze dziecko. Na to, co się stało, nie mieliśmy żadnego wpływu. Na pewno nie zmniejsza to miłości do własnego dziecka. Myślę, że nawet intensywniej się kocha. Dziś jesteśmy dwoma dorosłymi mężczyznami. My nie patrzymy na niego jak na inwalidę I kategorii, tylko jak na naszego syna.
Następny sezon
Kryzysu w małżeństwie nie mieli. Ostrych kłótni i awantur też. – Jak jest kryzys, to robię kolację, stawiam wino, siadamy, gadamy – mówi krótko Barbara Wronowska. Wychodzi z założenia, że zawsze można rozmawiać.
– Ja udaję, że nic się nie stało – śmieje się Kruczkowski.
Marzenia na nowy rok?
– Żeby nareszcie odczepiły się choroby. Żebyśmy oboje mieli trochę więcej tolerancji i dobrego humoru. Zwłaszcza ja, bo się wściekam od czasu do czasu. Żeby syn był zdrowszy. Takie zwykłe sprawy… – mówi Barbara Wronowska.
– Dopóki pracuję, to żyję – dodaje Kruczkowski. – Na opłatku powiedziałem dyrektorowi artystycznemu: Dziękuję za sezon. I proszę o następny…