Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

4 kwietnia 2002 r.
0:34
Edytuj ten wpis

Księga życia Pana Boga (2)

 (rys. T. Wilczkiewicz)
(rys. T. Wilczkiewicz)

W poprzednim odcinku:
Kilkunastoletnia Wiktoria opowiada o 22 lipca 1944 r. w Chłaniowie koło Krasnegostawu:
"Przez wieś, na furmankach, jechali jacyś ludzie całymi rodzinami. Mieli broń i strzelali do wszystkich, których spotkali na drodze, grabili i palili całe gospodarstwa.
W ten dzień wymordowali kilkadziesiąt osób. Wśród nich mamusię i Karolcię, i Józia, i najmłodszego Michasia...”

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Siedziałam w lesie pod drzewem i ślepo patrzyłam przed siebie. W jednej chwili straciłam wszystkich najbliższych. Wszystkich, których kochałam. I z tego żalu, z tego bólu, z tej przerażającej mnie samotności, odechciało mi się żyć. Wybiegłam z lasu i tak szłam środkiem drogi przez wieś. Niech i mnie zabiją, bo po co, sama, mam zostać na tym świecie? Musiałam wtedy wyglądać strasznie, z błędnym wzrokiem, z rozwichrzonymi włosami, bo mijający mnie Niemcy ustępowali z drogi.

Nikt nie chciał mnie zabić.

A samej targnąć się na życie? To przecież grzech i kara boska.
No to i wróciłam do lasu po konia i krowę, a tam, na pniaku, siedzi... skulony Walduś! Jezu słodki!!! Mój braciszek najukochańszy!!! Moja perełka! Całowałam go i ściskałam na przemian. I tak dziękowałam Panu Bogu, że nie dał mnie zabić Niemcom. Bo mam dla kogo żyć! Tuliłam go do siebie i mówiłam: "Walduś! Walduś! Odezwij się!” A on siedział blady jak śmierć i tylko patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Odjęło mu mowę...
Dopiero po kilku dniach z trudem wyjąkał, jak patrzył na śmierć mamy, jak ukryty w pokrzywach widział klęczącą i błagającą o darowanie życia Karolcię. A później już tylko strzały z karabinu. I zemdlał w tych pokrzywach. Dobrzy ludzie przynieśli go do lasu. Jeszcze później wujenka opowiadała, że najmłodszych braci zatłukli sztachetami. Jak się mogłam już modlić, to tak sobie myślałam: co ten najmłodszy Michaś im zawinił? Co ta drobina im zrobiła, że zabili go jak psiaka?
Po kilku dniach wróciliśmy z Waldusiem do domu, a właściwie do tego, co zostało z całego gospodarstwa. Wszystko było spalone. Stodoła, obora, dom. I tylko kikut komina z cegły sterczał osmalony, czarny jak nasza rozpacz. Siadłam pod tym kominem, a Walduś położył mi głowę na podołku i zasnął. Jak kiedyś na kolanach u mamusi. A teraz ja

byłam dla niego siostrą, tatusiem i mamusią.

Wszystkim, tak jak on dla mnie. Życiem, wiarą w Boga, nadzieją, że trzeba dźwignąć się z tej tragedii, zacząć myśleć o tym, co będzie jutro. Usnęłam w bezruchu, oparta o komin, żeby nie zbudzić brata.
Wieczorem przyszła ciotka - siostra mamy - i zabrała nas do siebie. Po kilku dniach młynarz Pochwała zbił z nieheblowanych desek trumny dla mamusi, Karolci, Józia, Michasia. Wszystkich pomordowanych tego dnia pochowaliśmy we wspólnej mogile.
Po pogrzebie trzeba było brać się do żniw. I tak szesnastoletnia dziewczyna z trzynastoletnim chłopakiem żniwowali. Raz on kosił, raz ja, a wieczorem sąsiedzi pomagali nam wiązać zboże w snopki.
Tego, co przeżyliśmy u ciotki, nie da się opowiedzieć. Traktowali nas gorzej jak bydlęta. Ciotka miała nas za parobków, wydzielała jedzenie i goniła do roboty od świtu do późnej nocy. To kiedyś chleba kawałek sąsiadce ukradłam, bo Walduś płakał z głodu. Wytrzymaliśmy tam do grudnia czterdziestego czwartego roku.
Przed świętami poszliśmy do siostry ojca, a ta zajęła się nami jak rodzonymi. Umyła, odwszawiła, dała jeść. Na święta znowu zaśpiewaliśmy "Lulajże Jezuniu”, tyle że bez wigilijnych uszek. I może bluźniłam, ale tak sobie wtedy myślałam, że i Jezuskowi w tej stajence betlejemskiej w czas narodzin było lepiej, jak nam teraz. Bo On, maluśki, miał rodziców, a my zostaliśmy sami, bez dachu nad głową.
Nasza tułaczka trwała jeszcze dwa lata. Głodowaliśmy, marzliśmy i to tak, że kiedyś na strychu u brata mamy obudziliśmy się przykryci szmatami, a na szmatach leżał śnieg wdzierający się na strych wszystkimi szparami. Żeby przeżyć, pędziłam bimber, który później sprzedawałam w Lublinie. Oboje chodziliśmy boso, myliśmy się tylko w zimnej wodzie bez mydła, tak że na rękach miałam bruzdy jak na polu po przejściu pługa. Wyglądaliśmy gorzej niż wsiowa nędza. Szczurze wystraszone twarze, wpatrzone we wszystko, co nadawało się do zjedzenia. Ale najbardziej bolało mnie to, że nie miałam w czym pójść do kościoła. Brudna, obdarta, podobna bardziej do straszydła niż do ludzi, wstydziłam się pokazać Panu Bogu.

Tuż po wojnie,

jakoś tak w czerwcu czterdziestego piątego roku, siedzieliśmy z bratem u wujka. Aż któregoś dnia przychodzi sąsiad i pyta, czy u niego są dzieci Jaworskiego, bo u sołtysa jest list, i że Jaworski żyje, i jest we Włoszech. Jak ja to usłyszałam, to myślałam, że zwariuję. Jezusie Nazarejski! Panie Boże Wszechmogący! Tata! Tatuś! Tatuleńko! Mój jedyny! Najdroższy! Żyje! I jak nie wypadnę z chałupy, i boso prosto do sołtysa przez wieś. A przez drogę cały czas krzyczałam jak opętana: "Ludzie! Mój tatuś żyje! Jezu słodki! Mój tatuś żyje!”. Złapałam ten list i jak zaczęłam czytać, to litery skakały mi przed oczami. Zrozumiałam jedynie, że żyje, zdrowy i jest we Włoszech z wojskiem Andersa. Kiedy się uspokoiłam, wyczytałam, że tata prosił w liście sąsiada, aby się nami zaopiekował. Odpisaliśmy tacie, co się stało z mamą, Karolcią, Józiem i Michasiem, jak żyjemy, i że bardzo tęsknimy za nim. Od tego czasu zaczęły przychodzić od tatusia paczki z żywnością i odzieżą. Pierwsza moja sukienka od taty była granatowa z białym kołnierzykiem i szklanymi guziczkami, a Walduś dostał takie jasne beżowe ubranko. Tak ubrani poszliśmy nareszcie do kościoła podziękować Panu Bogu za cudowne odnalezienie tatusia. Już nikt się od nas nie odsuwał, jak kiedyś od wsiowych dziadoków, a niejeden i dzień dobry odpowiedział.
Jeszcze w czterdziestym piątym roku tata napisał z Anglii, że

chce wracać do nas, do Polski.

Ale sąsiad, który wrócił niedawno z Anglii odpisał tacie, żeby nie przyjeżdżał, bo tu nędza, i że zamykają tych, co wracają z Zachodu. I tata został. Ale teraz, nawet bez niego w pobliżu, już nie byliśmy sami. Tatuś cały czas przysyłał paczki. A to kawę, a to kakao, pieprz, słodycze. Ja to wszystko sprzedawałam, a za te pieniądze kupowałam najpotrzebniejsze nam do życia rzeczy. Odziedziczona po mamie zaradność i oszczędność przydały się, bo jak rok później szłam za mąż za Kaźmierza, to już pierzyny i poduszki miałam własne, a i krowa uchowała się z wojny.
Kiedy stawałam przed ołtarzem, miałam osiemnaście lat, a wyglądałam jak piętnastoletnia dziewczynka. Ale jak najszybciej chciałam mieć to, co utraciłam - rodzinę. Zabrałam brata i oboje przenieśliśmy się na gospodarkę do Kaźmierza.
I tak w Polsce Ludowej zaczęły się rodzić moje dzieci. W czterdziestym ósmym na świat przyszedł Tadzio, w pięćdziesiątym - Michał, a dziewięć lat później - Karolcia. Tuż po jej urodzeniu tata napisał z Manchesteru, że czuje się samotny i czy my nie mamy nic przeciwko temu, żeby się ożenił, bo poznał Polkę, która w czasie wojny była na robotach w Niemczech. Popłakaliśmy nad grobem mamy, ale i ojca było nam żal, bo często pisał, że jak wraca z tej fabryki azbestu, to ma tylko cztery ściany i listy od nas z Polski.

Po ślubie

tata nadal przysyłał listy i paczki, a w sześćdziesiątym czwartym przysłał zaproszenie dla brata i opłacił podróż do Anglii. Rok później pojechałam ja. Najpierw pociągiem z Warszawy do Niemiec i Holandii, a później statkiem z Harwich do Anglii i pociągiem do Manchesteru. Na dworcu czekała na mnie macocha, i mimo że nic mi złego nie zrobiła, nie mogłam jej od początku polubić. Całą drogę do domu nie odzywałam się do niej, bo mi przed oczami stała mama jak żywa.
Mieszkali z tatą w takim długim, szarym, odrapanym jednopiętrowym bloku, gdzie sporo było Murzynów, ale i polskie słowo było słychać. Tata był jeszcze w pracy. A ja, mimo gościnności macochy, wyszłam z domu i na schodach przesiedziałam kilka godzin, czekając na jego powrót. To był czerwiec, a mnie z tych nerwów, z wrażenia, tak telepało z zimna, że aż mi zęby dzwoniły. I wreszcie, po prawie dwudziestu pięciu latach, zobaczyłam tego najukochańszego, najdroższego na świecie - tatusia. Staliśmy na schodach i nic do siebie nie mówiliśmy. Tatuś tulił mnie i całował jak wtedy, kiedy w trzydziestym dziewiątym żegnał się ze mną i mamusią. I żeby nie macocha, to przestalibyśmy na tych schodach do wieczora. W nocy nie mogłam zasnąć, a następnego dnia tata znowu nic nie mówił. Siedział naprzeciwko, milczał i tak patrzył na mnie,

jakby w moich oczach chciał wypatrzyć naszą mamusię.

Dopiero trzeciego dnia zaczęliśmy opowiadać o sobie. Tata z trudem mówił o obozie na Syberii, o nieludzkich warunkach, jakie tam były. Pokazywał mi dołki za uszami, które zostały mu po gryzących go wszach. Wtedy stracił wszystkie zęby. Był bliski śmierci i, żeby nie Anders, zginąłby jak tysiące Polaków. Z armią Andersa walczył pod Monte Cassino i tam został ranny, a później po wojnie wyjechał do Anglii.
U tatusia byłam siedem tygodni i jak tak wieczorami wspominaliśmy nasz rodzinny dom, to tacie przypomniały się pierogi z serem i kaszą gryczaną, okraszone masłem, co mu je mamusia często robiła. To ja zawinęłam rękawy i kiedyś po przyjściu taty z pracy czekały na niego mamusine pierogi. Takie, jak lubił - okraszone masłem. Tatuś zjadł, oczy mu się zaczerwieniły, i powiedział, że czuje się tak swojsko, jak u nas w Chłaniowie. Miałam wtedy 37 lat, trójkę własnych dzieci, a rzuciłam się temu mojemu ojcu na kolana, jak przed wojną, jak mała Wikcia z umorusaną buzią.
Wróciłam do Polski i oboje z Kaźmierzem gospodarzyliśmy na tych naszych morgach, jak umieliśmy najlepiej. Dzieci dorastały, tata cały czas przysyłał paczki, a ja cieszyłam się, że już na żadnej Wigilii nie zabraknie nam uszek z kapustą i grzybami. W siedemdziesiątym drugim, za namową synów, przenieśliśmy się pod Lublin.
Nie była to chłaniowska ziemia, ale do dzieci mieszkających w Lublinie mieliśmy bliżej. A mnie zawsze nachodził taki lęk, jak ich długo nie widziałam. Nie mogłam pozbyć się tego strachu, że może już nie wrócą, że ich nie zobaczę. No to przyjeżdżały i przyjeżdżają jak najczęściej mogą z dziećmi, wnukami i prawnukami.
Jak się przeprowadziliśmy pod Lublin, to brat napisał do taty, że stawia nowy dom, a ojciec pytał w następnym liście, czy znajdzie się tu dla niego jakiś kąt, bo chce wrócić umierać do Polski.
I wrócił, razem z macochą. Po 36 latach tułaczki przyjechał na stare śmiecie. Tylko prosił, żeby, jak umrze,

pochować go razem z mamusią.

Żył, po powrocie z Anglii, jeszcze rok i pięć dni. Umarł tam, gdzie się urodził, a że mama jest pochowana w zbiorowej mogile, to tatę położyliśmy po drugiej stronie alejki. Żeby chociaż po śmierci mogli patrzeć na siebie i mówić jak dawniej: Zosieńko!, Tadzieńku!
To jak tak teraz patrzę na te moje prawnuki, biegające po obejściu, to mi się wydaje, że już wszystko w życiu zrobiłam. Że tylko włożyć to wrzosowe ubranie, co wisi w szafie i czeka na ostatnią drogę. Do mamy, taty, Karolci, Józia i najmłodszego Michasia. Ale zaraz się besztam, że to przecież grzech zaglądać Panu Bogu w księgę życia, rozporządzać się tym, co dał i co Sam tylko może zabrać...



PS Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione.

Pozostałe informacje

„Wszyscy jesteśmy ambasadorami wolności” – muzyczna uczta na Placu Zamkowym i przed telewizorami
ZDJĘCIA
galeria

„Wszyscy jesteśmy ambasadorami wolności” – muzyczna uczta na Placu Zamkowym i przed telewizorami

We wtorkowy wieczór, mimo kapryśnej pogody, Plac Zamkowy w Lublinie wypełnił się po brzegi. Tysiące mieszkańców przyszło, by wspólnie świętować wolność podczas niezwykłego widowiska muzycznego „Polska na Tak!”. Koncert, który połączył różne pokolenia artystów i widzów, był hołdem dla niepodległości, solidarności i otwartości. Zobaczcie naszą fotogalerię.

11 Listopada wystrzelali Puchar Niepodległości
galeria

11 Listopada wystrzelali Puchar Niepodległości

Na strzelnicy lubelskiego „Snajpera” rywalizowali zawodnicy klubów strzeleckich oraz osoby indywidualne posiadające licencje albo patenty strzeleckie. Najwyższe trofeum to Puchar Niepodległości.

Wypadek w Moszczance. Trasa zablokowana w obu kierunkach

Wypadek w Moszczance. Trasa zablokowana w obu kierunkach

Do poważnego wypadku doszło dzisiaj wieczorem około godziny 18:15 w miejscowości Moszczanka (woj. lubelskie), na drodze krajowej nr 48 na odcinku Dęblin – Kock.

„Historia na śmierć i życie” – przypadek Moniki
RECENZJA

„Historia na śmierć i życie” – przypadek Moniki

Czy młoda osoba, która popełniła zbrodnię, powinna spędzić resztę życia za kratami? Historia Moniki Osińskiej pokazuje, że odpowiedź nie jest prosta.

107. rocznica odzyskania niepodległości. Centralne obchody odbyły się w Warszawie
RELACJA

107. rocznica odzyskania niepodległości. Centralne obchody odbyły się w Warszawie

W Warszawie prezydent Karol Nawrocki złożył wieńce, wręczył odznaczenia i nominacje generalskie, a w Gdańsku premier Donald Tusk uczestniczył w Paradzie Niepodległości, podkreślając jedność i wspólną odpowiedzialność za kraj.

Inscenizacja „Drogi do wolności” w Muzeum Wsi Lubelskiej
galeria

Inscenizacja „Drogi do wolności” w Muzeum Wsi Lubelskiej

Wydarzenie, przygotowane we współpracy z Teatrem z Nasutowa, pozwoliło uczestnikom przenieść się do obozu legionistów z 1918 roku i poczuć atmosferę tamtych przełomowych dni.

Lublin świętuje odzyskanie niepodległości. Za nami oficjalne uroczystości
ZDJĘCIA
galeria

Lublin świętuje odzyskanie niepodległości. Za nami oficjalne uroczystości

Zebranie Rady Miasta, uroczysty apel, defilada i złożenie wieńców pod pomnikami bohaterów – tak w Lublinie przebiegały obchody Narodowego Święta Niepodległości z udziałem przedstawicieli władz miasta i województwa.

Budynek Zarządu Regionu Środkowo-Wschodniego NSZZ „Solidarność” przy ul. Królewskiej 3 w Lublinie w czasie strajku nauczycieli Lubelszczyzny, 1981 r.
DODATEK IPN

„SOLIDARNOŚĆ". Polska droga do wolności

Wybuch masowych strajków pracowniczych w 1980 r. w Polsce był wyrazem buntu wolnościowego Polaków wobec rzeczywistości komunistycznej. Powstały w ich wyniku wielomilionowy ruch związkowy „Solidarności” okazał się jednym z największych fenomenów w tysiącletnich dziejach naszego kraju.

Artystyczny symbol Niepodległej pojawił się w Lublinie

Artystyczny symbol Niepodległej pojawił się w Lublinie

Nowy mural przy ul. Zamojskiej stał się artystycznym akcentem obchodów Święta Niepodległości. Lublin jako pierwszy w Polsce włączył się w akcję „Polska na TAK!”

Święto Niepodległości w Puławach. Kwiaty, przemówienia a wieczorem koncert
zdjęcia, wideo
galeria
film

Święto Niepodległości w Puławach. Kwiaty, przemówienia a wieczorem koncert

Niepodległość nie jest nam dana raz na zawsze - powtarzali dzisiaj w swoich przemówieniach przed Pomnikiem Niepodległości - wiceprezydent Puław, Grzegorz Nowosadzki i przewodniczący rady miasta - Mariusz Wicik. Kwiaty pod pomnikiem złożyły delegacje lokalnych władz, szkół i służb mundurowych.

Od Ojców Niepodległości do wnuków "Solidarności"
DODATEK IPN

Od Ojców Niepodległości do wnuków "Solidarności"

Odzyskanie przez Polskę niepodległości po 123 latach rozbiorów było procesem rozłożonym w czasie i wielowymiarowym. Polski sukces z 1918 r., zwieńczony ustaleniem granic odrodzonego państwa, miał wielu ojców, którzy różnymi drogami i za pomocą różnych metod dążyli do wielkiego celu Polaków – odzyskania niepodległego państwa.

Kozłówka w niedzielę zaprasza na urodziny. Darmowe zwiedzanie z atrakcjami
historia

Kozłówka w niedzielę zaprasza na urodziny. Darmowe zwiedzanie z atrakcjami

Koncert orkiestry, wystawy, militaria, filmowe seanse - to wszystko i wiele więcej w niedzielę będzie to zobaczenia i posłuchania w Muzeum Zamoyjskich w Kozłówce. Placówka 16 listopada zaprasza na Dzień Otwartych Drzwi - bez biletów.

Kamienice przy ulicy Królewskiej nr 1‒3 zniszczone w trakcie walk o Lublin w lipcu 1944 r. w wyniku potyczki między sowieckimi i niemieckimi czołgami (autor nieznany, zbiory APL)
DODATEK IPN

Lublin. Wolność utracona – zniszczone miasto

Dzień 11 listopada 1918 r. przyjęto jako umowną datę odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów. Rozpoczęła się wówczas wieloletnia odbudowa państwa, utrwalanie jego granic, ładu politycznego oraz integracja społeczeństwa.

Zdjęcie ilustracyjne

Bractwo Miłosierdzia św. Brata Alberta prosi o wsparcie dla ogrzewalni w Lublinie

Ogrzewalnia od 1 października przyjmuje mężczyzn, którzy nie mają gdzie spędzić nocy. Placówka codziennie udziela wsparcia potrzebującym, zapewniając im schronienie, ciepło i możliwość zadbania o podstawowe potrzeby.

Filip Luberecki (z prawej) ma szansę zagrać w reprezentacji Polski U21

Czterch piłkarzy Motoru i jeden trener udało się na zgrupowania reprezentacji narodowych

W najbliższych dniach odbędą się mecze reprezentacji narodowych, zarówno tych pierwszych, jak i młodzieżowych. W trakcie przerwy w rozgrywkach na zgrupowania poszczególnych drużyn udało się pięciu przedstawicieli Motoru Lublin

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium