I to właśnie ten ostatni puchar jest najważniejszy w tym sezonie. W Challenge Cup wystartowały bowiem aż 34 zespoły z całej Europy. Złośliwi powiedzą, że jest to zaledwie europejska III liga, bo nie ma tam ekip z państw, które stanowią o sile szczypiorniaka na Starym Kontynencie.
Puchar jest jednak pucharem i nie ma sensu kwestionować tego osiągnięcia.
- Challenge Cup z pewnością nie był dla nas spacerkiem. Stoczyliśmy tu wiele trudnych bojów, które kosztowały nas mnóstwo sił. A, że Challenge Cup jest nazywany trzecim poziomem rozgrywkowym? Mi to nie przeszkadza. Widocznie na razie nie stać nas na grę w bardziej znaczących pucharach. W przyszłym sezonie czeka nas rywalizacja w Lidze Mistrzyń. Wówczas przekonamy się, gdzie jest nasze miejsce - mówi Robert Lis, trener MKS Perła.
Radykalne zmiany
Jak w ogóle Perła trafiła do Challenge Cup? Było to możliwe dzięki zajęciu czwartego miejsca w rozgrywkach Superligi w poprzednim sezonie. Wówczas ten wynik przyjęto w Lublinie z olbrzymim rozczarowaniem, bo był to najgorszy rezultat drużyny od ponad 20 lat. W klubie doszło do radykalnych zmian: zwolniono trenera Nevena Hrupca, podziękowano również kilku zawodniczkom.
W miejsce Chorwata przyszedł Robert Lis, a rolę liderki drużyny powierzono Kindze Achruk, która wróciła do kraju po zagranicznych wojażach. Achruk ze swojego zadania wywiązała się perfekcyjnie, bo w zakończonym sezonie była jedną z najlepszych szczypiornistek w Polsce.
Challenge Cup miał być więc swoistym czyśćcem dla rozbitej wewnętrznie drużyny MKS Perła. Lublinianki od początku były stawiane w gronie faworytek, chociaż nie wolno było zapominać o innych groźnych przeciwnikach: chorwackiej Lokomotivie Zagrzeb, hiszpańskiej Rocasie Gran Canaria czy tureckim Ardesen GSK.