Po 30 latach pracy i wychowaniu 19 dzieci na emeryturę przechodzi Danuta Ulidowicz, najdłużej pracująca Mama SOS na świecie. Marzy tylko o tym, żeby rano po przebudzeniu nigdzie nie musieć gnać i zwiedzić kilka wspaniałych miejsc. Szanse na zrealizowanie planów są jednak niewielkie, bo jej dzieci już przygotowują grafik, kogo odwiedzi w pierwszej kolejności.
- Nigdy nie myślałam, że będę opiekować się dziećmi. Chciałam ułożyć sobie życie. Szukałam swojego miejsca - opowiada Danuta Ulidowicz. - Pochodzę z Jaworzyny Śląskiej. Jako bardzo młoda kobieta wyjechała do Jeleniej Góry, ale to nie było to. Potem mieszkałam w Gdańsku i pracowałam w tamtejszej stoczni. To trwało cztery lata. W trakcie wczasów w Tatrach przypadkowo usłyszałam informacje o tym, że powstaje pierwsza wioska dziecięca w Polsce. Pomysł bardzo mi się spodobał. Napisałam do organizatorów i zostałam zaproszona na rozmowę. Potem było trzymiesięczne szkolenia i praca cztery lata w charakterze "cioci".
Do Biłgoraja
Pozostawienia dotychczasowego życia i przeprowadzki na drugi koniec Polski - do Biłgoraja - pani Danuta się nie bała. Jak sama mówi, była młoda, a młodość ma to do siebie, że jest odważna.
Większym problemem było przekonanie do swojego planu na życie własnej rodziny.
- Mama i siostra od początku bardzo mnie wspierały. Od razu zrozumiały moją decyzję - wspomina nasza bohaterka. - Zdecydowanie bardziej sceptycznie podszedł do tego mój tata. Bardzo mu nie pasowało to, że jestem ciocią. Dopiero kiedy zostałam mamą i pojechałam z dziećmi do Jaworzyny, bo chciałam im pokazać skąd jestem przełamał się i zaakceptował. Zawsze chciałam, żeby moi rodzice byli dla moich dzieci dziadkami i tak się stało. Po tej pierwszej wizycie miałam od nich bardzo duże wsparcie.
Nigdy nie liczyłam
Pierwsze dzieci miały 2 oraz 2,5 roku. Trzeci był czteroletni chłopiec - podobnie, jak każde dziecko trafiające do Wioski SOS po przejściach. O swoich przeżyciach jednak nie mówił. Za niego mówiły blizny na nóżkach, po przypaleniach.
- Potem były dziewczynki 10 i 11 lat. W ich przypadku bałam się, ale okazało się, że nie było powodu - śmieje się Danuta Ulidowicz. - Szybko się zadomowiły i walczyły nie ze mną, ale między sobą o moją uwagę. Piąte było moje najmłodsze dziecko. Trafiła do mnie 1,5-roczna dziewczynka. Ta szóstka była bardzo długo. Starsze odchodziły. Przychodzili inni. Aż doszło do dziewiętnaściorga. Sama tego nigdy nie liczyłam. Kiedy policzyli inni sama byłam zaskoczona, że tak to wszystko wyszło.
Jestem z nimi i dla nich
Pani Danusia nigdy nie traktowała pobytu w Biłgoraju jako pracy.
- Zastanawiałam się, jaka odpowiedzialność na mnie spada. Czy będę umiała zastąpić im matkę, sprawić, by czuły się bezpieczne, kochane. Czy ja sobie poradzę? To były tylko takie myśli - przyznaje. - Chciałam stworzyć dom rodzinny, żeby dzieci po przejściach zaznały ciepła i zobaczyły, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Najważniejsze było, żeby poczuły się jak u siebie. I to mi się udało, bo do dzisiaj cały czas mamy ze sobą kontakt, taki sam jak w innych rodzinach. Razem spędzamy święta. Spotykamy się na ślubach i z okazji narodzin, bo jestem już babcią. Moja najstarsza córka ma już 40 lat. Mówię „córka”. One wiedzą, że nie jestem ich rodzona, ale to przecież nie ma to najmniejszego znaczenia. Jestem z nimi i dla nich.
Rodzina i miłość
Także dzieci mówią o swojej mamie tylko dobre rzeczy. Jako dorośli ludzie mają swoje rodziny, dobrze radzą sobie w życiu. Jak sami przyznają: to zasługa Pani Danusi, która zastąpiła im tych, których zastąpić się nie da: rodziców.
- Na pewno to, jakim jestem człowiekiem, to jej zasługa. Pokazała mi wartości, jakie są w życiu ważne: rodzina i miłość. Nauczyła, że w życiu nie można się poddawać - mówi Mateusz Pobrotyn, jeden z podopiecznych pani Danusi.
Kiedy Danuta Ulidowicz zaczęła być mamą, przepisy mówiły o tym, że dzieci którymi zaczynała się opiekować nie mogły mieć kontaktu ze swoimi biologicznymi rodzicami.
- Taka była polityka w naszym państwie - mówi pani Danuta. - Dzieci się odcinało od rodzin, tak jak w przypadku adopcji. Teraz jest inaczej i myślę, że lepiej. Dlaczego dzieci mają nie poznać swoich korzeni? Dzięki temu, w miarę dojrzewania, zaczynają rozumieć co się stało i dlaczego. Nie ukrywam jednak, że zawsze jest to trauma. Jedne bronią się przed odnowieniem kontaktu z biologicznymi rodzicami. Inne chcą takich spotkań. Inaczej je sobie jednak wyobrażają. Marzą, że w ich starym domu będzie fajnie i że będą przyjęte z otwartymi ramionami, a niestety, tak się nie dzieje. Zderzenie z rzeczywistością jest dla nich trudne. Ale wtedy jestem razem z nimi i tłumaczę tak zwyczajnie, po matczynemu. Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby było im łatwiej.
Jesteśmy w kontakcie
Dzieci pani Danusi rozjechały się teraz po całym świecie.
- Ja przechodzę na emeryturę - opowiada. - Plany? Chcę coś robić, żeby tylko nie siedzieć. Boję się tego, a z drugiej strony to przecież wolność. Marzę, że wstaje rano i robię co chcę. Nigdzie nie gnam. Są różne możliwości. Chce podróżować. Zawsze chciałam zobaczyć nowe miejsca. Teraz cały świat stoi otworem, tylko żeby tylko zdrowie dopisało. Zostawię Biłgoraj i wrócę do swojej Jaworzyny Śląskiej. Mogę to zrobić, bo dzieci są dorosłe. Zresztą w każdej chwili możemy wsiąść w samochód lub samolot i pojechać do siebie. Jest telefon, skype, facebook. Jesteśmy w stałym kontakcie. Zresztą dzieci już ustawiły się w kolejkę, kiedy mama do kogo pojedzie. Nie wiem, czy będę w tej Jaworzynie mieszkała całkowicie, czy tylko trochę między kolejnymi wizytami.
mama sos
- Pani Danusia jest naszą bohaterką, naszą Mistrzynią Świata i inspiracją do działania. Jej historia pokazuje, że są na świecie ludzie gotowi poświęcić się dla potrzebujących dzieci. To piękna historia, którą należy się dzielić - mówi Barbara Rajkowska, dyrektor krajowy Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce.
Właśnie dlatego powstał krótki reportaż zatytułowany „Mistrzyni Świata” opowiadający o jej pracy roli Mamy SOS.
- Mamy nadzieję, że tak jak inspirowała nas, tak zainspiruje kogoś, kto obejrzy jej historię. Może ktoś dzięki niej pomyśli, że też może stworzyć dom dla zranionych dzieci - podkreśla Rajkowska i dodaje, że Stowarzyszenie prowadzi już trzecią edycję kampanii rekrutacyjnej „Szukamy Rodziców SOS”, tym razem pod hasłem „Zastępujemy Niezastąpionych”.
Więcej informacji o kampanii na stronie: www.rodzicesos.org