Jak przywieźli mu poranionego orła bielika na kurację, to złapał się za głowę. Z początku podchodził do niego w skórzanym kombinezonie ochronnym, bo orzeł potrafi pazurami człowieka do kości przeorać.
Do Szklarni od Janowa Lubelskiego rzut beretem. W połowie wsi znajduje się 40 hektarów ogrodzonych łąk. Tam od wiosny do zimy żyją na wolnym powietrzu koniki biłgorajskie. Zbigniew Butryn wyciąga okarynę. Mały gliniany instrument. Przykłada do ust i zaczyna grać. Po minucie podchodzi Stokrotka z małą Sonatą. Podchodzą, bo nauczył je od małego. Polubiły dźwięk okaryny. – Konik biłgorajski jest krzyżówką stepowego tarpana z koniem użytkowym.
Najładniejsze są jasne, myszate, z pręgą – mówi Zbigniew Butryn. Strażnik przyrody. Z konikami czuje się jak w raju. – Za lasem płynie rzeka, nad którą mieszkają bobry, żyją raki i tak rzadkie ryby jak miętus. A wie pan, że jak bobry znajdują nowy teren, to mają w grupie „szefa”, który robi rekonesans, ocenia sytuację i następnie kieruje pracami – śmieje się Butryn.
Konika biłgorajskiego można sobie kupić już za 3,5 tys. złotych. W sam raz pasuje do większego ogrodu. Nie potrzebuje zagrody, w zimie schowa się pod wiatę. Od wiosny do jesieni się pasie, w zimie zjada 10 kilogramów siana na dobę. – Ale warunek. Jeśli kupicie jednego, musi mieć jakiegoś zwierzaka do towarzystwa. Świnkę albo psa. Bo inaczej konik dostanie choroby sierocej – mówi Zbigniew Butryn.
Nawet Lepper jadł mu z ręki
Do Szklarni ludzie zwożą chore zwierzaki. A to czarnego boćka ktoś znajdzie. Jak Stefana, który dzieciaki na przystanek odprowadzał. A to zranionego orła bielika.
– Podchodziłem do niego w skórzanym kombinezonie ochronnym, bo pazurami potrafi człowieka do kości przeorać – opowiada Butryn. Podczas kuracji tak się z sobą zaprzyjaźnili, że orzeł chodził za nim krok w krok. Potem jeszcze przylatywał, siadał na ogrodzeniu i jadł z ręki.
Ludzie mówią, że Zbyszek Butryn ma serce jak św. Franciszek. Jak radni uchwalili, że w Janowie nie wolno trzymać zwierząt, a ludzie hodowali kozy na mleko – wszystkie poszły do Zbyszka. Miał ich więcej niż koników. Wtedy też trafił do Szklarni kozioł o wdzięcznym imieniu Lepper. –Dzieciaki tak go nazwały. I zostało – śmieje się Butryn.
Po latach wie, że do zwierzaków trzeba mieć dobre serce.
– Pamiętam, jak ratowałem ranną sarenkę. Bała się tak, że jak wyciągnąłem rękę to serce jej pękło – mówi ze smutkiem Butryn.
Porwał się na sukę
Aż wierzyć się nie chce, że Zbigniew Butryn z Janowa Lubelskiego odtworzył jeden z najbardziej tajemniczych polskich instrumentów. Na suce biłgorajskiej, instrumencie większym od skrzypiec – grano już w średniowieczu. Żaden egzemplarz nie zachował się do naszych czasów. Ale można go zobaczyć na rysunku Gersona.
Zbigniew Butryn, genialny samouk, który gra na skrzypcach, basach, mazankach i oktawkach ma słabość do dawnych instrumentów. Najpierw trafiła w jego ręce okaryna. Mały gliniany instrument, który potrafi naśladować głosy ptaków. Potem zainteresował się suką biłgorajską. Po żmudnych poszukiwaniach, rysunkach i prototypach udało mu się odtworzyć instrument.
• Skąd zainteresowanie instrumentami?
– Zaczynałem od bigbitu. I gitary basowej. Później złapałem bakcyla muzyki ludowej. W kapeli Dudków grałem na trzystrunowych basach pochodzących z 1918 roku. Graliśmy archaiczną muzykę, jak się dawniej grało. Na swojej drodze spotkałem Jana Domańskiego z Programu 2 Polskiego Radia. On mnie zainspirował do tego, żeby szukać tej suki. Zacząłem dopytywać się najstarszych mieszkańców ziemi janowskiej – mówi Butryn.
Jedni się pukali w czoło, inni ironicznie uśmiechali, że Butryn suki szuka. Nikt nie słyszał, nikt nie widział. Po roku poszukiwań stwierdził, że nie ma szans.
Żebym znalazł choć kawałek drewna
Uparł się. Obiecał się, że jak znajdzie choć kawałek drewna z tajemniczego instrumentu, oprawi w złote ramki.
– W końcu trafiłem na znaczek pocztowy z serii „Instrumenty polskie”. Z rysunkiem suki biłgorajskiej. Zacząłem powiększać, rysować, szkicować, dłubać. W końcu instrument zaczął żyć – mówi z dumą Zbigniew Butryn.
Na końcowym etapie rekonstrukcji do akcji wkroczył komputer.
– Zrobiłem instrument, który gra. Nie tylko taki, żeby wisiał w muzeum jako eksponat – dodaje lutnik samouk. Pokazuje kilka gotowych instrumentów.
– Na mojej suce gra kapela Drewutnia. Oraz Kapela ze Wsi Warszawa. Tamta jeździ po świecie. Może moją sukę w Tokio usłyszą. Albo w Operze Paryskiej – rozmarza się lutnik ze Szklarni.
• Tego pan chciał?
– Chciałem, żeby ten instrument żył. I żyje…