"Karaś” był cięższy, wolniejszy i mniej zwrotny niż niemiecki myśliwiec Messerschmitt. Po pierwszej serii pilot traci silnik i awaryjnie ląduje w okolicach Zezulina.
Norwegia, kwiecień 2009
Witold Walatek, mieszkaniec Łęcznej, wybrał się na święta do rodziny w Norwegii. Do bagażu wrzucił prezenty, kilka niezbędnych rzeczy oraz komputer, bez którego się nie rusza.
- Po godzinach biesiadowania wszedłem do Internetu i zacząłem surfować. Wpadłem na Allegro, patrzę i nie wierzę oczom: ktoś sprzedaje zdjęcie z Łęcznej. Na fotografii jest polski samolot "Karaś” i grupa niemieckich mechaników pozująca na tle uszkodzonego samolotu. Na odwrocie zdjęcia krótki opis "Leczna, 10 october 1939”. Takiej okazji nie mogłem przepuścić - opowiada Witold Walatek.
Co się stało z załogą
Walatek kupuje zdjęcie za 149,99 zł; jak się okazało od Polaka, który wydostał archiwalne fotki z przepastnych rodzinnych archiwów w północnych Niemczech.
- Wiem, że w Internecie pojawiły się jeszcze 3-4 zdjęcia przedstawiające rozbitego "Karasia” w Łęcznej. Bardzo bym się chciał dowiedzieć, kto wchodził w skład 3-osobowej załogi, czy lotnicy zginęli, czy też udało im się przeżyć, jakie były ich dalsze losy.
Łęczna, lipiec 2009
- Jak Witek do mnie zadzwonił, że namierzył to zdjęcie, od razu krzyknąłem w słuchawkę - kupuj! 150 złotych to nie majątek - opowiada Eugeniusz Misiewicz, prywatnie fotografik, zapalony regionalista, zawodowo szef CK w Łęcznej, lider projektu "Ratujmy od zapomnienia” współfinansowanego ze środków otrzymanych z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w ramach programu rządowego "Fundusz Inicjatyw Obywatelskich”.
- To zdjęcie znajdzie się w II edycji książki "Łęcznianie”, gdzie opisujemy losy rodów zamieszkujących nasze miasto przez ostatnich 100 lat - dodaje Eugeniusz Misiewicz.
Regionalista bez trudu rozpoznał miejsce ostatniego lądowania "Karasia”. - To jest brzeg Świńki, tuż koło starego mostu przy ulicy Lubelskiej. Teraz rosną tam potężne drzewa, a 70 lat temu to były łąki. Być może pilot zauważył, że może wylądować. Dlatego ten "Karaś” , co widać na zdjęciu, ma połamane podwozie. Być może załoga przeżyła - snuje przypuszczenia Misiewicz.
Sprawa zdjęcia "Karasia” wyszła jakby przy okazji zbierania materiałów do II części książki "Łęcznianie”. - Wiele osób, po pierwszej części, zapaliło się do tej inicjatywy. Stąd Witek Walatek od razu, jak zobaczył to zdjęcie, zadzwonił do mnie. To jest nasz skarb, ale nie jedyny - mówi tajemniczo Eugeniusz Misiewicz.
Podczas zbierania materiałów do wydawnictwa, ludzie wyciągają ze strychów różne rzeczy. I to bardzo unikatowe. - Od rodziny pana Gaudentego Drożdżyka, artylerzysty, weterana II Korpusu gen. Andersa, uczestnika bitwy pod Monte Cassino, otrzymaliśmy kombinezon z czasów wojny, który mimo upływu lat świetnie się zachował. Mamy także album z 90 unikatowymi zdjęciami lotniczymi Równego i Kowla, z lat 1918-1922, wypożyczony od rodziny pana Feliksa Przystupy - dodaje Eugeniusz Misiewicz.
Łęczna, wrzesień 1939
Jak zwykle trzej bracia - Kazimierz, Tadeusz i najmłodszy Bogdan - Hołowińscy, nie mogą wysiedzieć w domu. Już chcą lecieć nad Świnkę, za Wieprzem, koło rzeźni miejskiej, na zbocze przy bożnicy.
- To było dla nich jak magnes. Samolot lśnił nowością w słońcu, był cały, tylko koła miał pogięte. Bracia nie mogli wysiedzieć w domu. Zresztą, jak inni chłopcy w Łęcznej. Biegali do samolotu, bawili się wojnę. Wsiadali do środka, wszystkiego dotykali, kręcili, "strzelali i latali”. Nikt tego samolotu nie pilnował. Ja im nie pozwalałam tam się bawić, ale oni wcale nie słuchali - opowiada Wacława Klimaszewska (z domu Hołowińska), dziś torunianka.
Nikt nie pilnował
Samolot został strącony przez Niemców lub musiał awaryjnie lądować, około 10 września - tak wspomina pani Wacława. - Wtedy już nie chodziła komunikacja do Lublina. Pamiętam, że w kabinie nie było śladów krwi, a więc lotnicy chyba przeżyli, porzucili samolot. Moi bracia, ale także Sierpińscy, Plechowscy szabrowali "Karasia”, jak to chłopcy, bo nikt go nie pilnował. Odkręcali różne świecidełka, druty, blaszki, pokrętła. U nas w domu były dwa duże zwoje takiego miedzianego drutu z samolotu. Potem gdzieś to znikło.
Demontaż
Na początku października 1939 przyjechała grupa niemieckich mechaników, która odcięła skrzydła od kadłuba, a całość, po demontażu, wywiozła w nieznanym kierunku. To właśnie jeden z nich uwiecznił Karasia
w Łęcznej.