W Borysowie (gm. Żyrzyn) mieszkańcy od kilkunastu lat sąsiadują z chlewnią. Wydobywający się z niej odór jest odczuwalny w całej wiosce, a za kilka lat będzie jeszcze większy, bo lokalny hodowca świń planuje budowę kolejnej. On sam twierdzi, że uciążliwości się zmniejszą.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Nowa chlewnia ma powstać na tak zwanej górce pomiędzy Borysowem i Bałtowem - około 500 metrów od najbliższych zabudowań.
Zdaniem Zenona Kwita, sołtysa i byłego właściciela tego rolnego przedsiębiorstwa, smród po oddaniu do użytku nowej inwestycji powinien być mniejszy. W to nie wierzy pan Grzegorz, jeden z nowych mieszkańców wioski, który kilkaset metrów od planowanej chlewni kilka lat temu postawił nowy dom.
– Marzyliśmy o spokoju i przestrzeni. Zainwestowaliśmy tutaj około 800 tys. zł. Zanim postanowiliśmy o budowie domu, sprawdziliśmy przeznaczenie tego terenu: agroturystyka, rolnictwo ekologiczne, krajobraz chroniony, zakaz lokalizacji uciążliwych zakładów. W tym tygodniu okazało się, że po sąsiedzku chcą zbudować nam chlewnię. Jeśli do tego dojdzie, to będziemy musieli chyba wszystko sprzedać i wyjechać, to nie jest uczciwe – mówi.
Część mieszkańców Borysowa wyraźnie sprzeciwia się kolejnej hodowli świń, jaką planuje syn Zenona Kwita. Twierdzą, że miejsce dla tego rodzaju inwestycji powinno być o wiele dalej od zabudowy mieszkalnej.
– My już odczuwamy ten zapach, szczególnie gdy wieje wiatr. Sądzę, że budowa nowej chlewni to zły pomysł, ale jeszcze wierzę w to, że protest mieszkańców może doprowadzić do zmiany tych planów – mówi pani Helena, mieszkanka Borysowa.
Problem w tym, że protest już był i niewiele dał. Pod listem przeciwko uciążliwościom podpisało się około 50 mieszkańców. To nie zrobiło jednak żadnego wrażenia na radnych, którzy w ubiegłym tygodniu przegłosowali przystąpienie do zmiany lokalnego planu zagospodarowania. Jego przyjęcie będzie oznaczało, że droga do budowy drugiej chlewni zostanie otwarta.
– Wtedy dla nas będzie już za późno. Wiemy, że bardzo trudno jest zatrzymać taką inwestycję. Nie rozumiem tej decyzji radnych, bo nasza miejscowość staje się sypialnią Puław, powstają nowe domy, a ta chlewnia może to wszystko zepsuć. Spadną ceny działek i nikt nie będzie chciał tutaj mieszkać – prognozuje pan Grzegorz.
Tymczasem Zenon Kwit, przedsiębiorca, który chciałby, żeby jego biznes mógł się rozwijać jest przekonany, że ci, którzy protestują robią to z zazdrości.
– Gdy brałem kredyt, wszyscy się ze mnie śmiali, mówili, że zakładam sobie pętlę na szyję, że przyjdzie do mnie komornik. Dzisiaj po prostu zazdroszczą, że ja coś mam, a oni nie. Ja swojego gospodarstwa nie zlikwiduję, a wieś tutaj była, jest i będzie – podkreśla pan Zenon. – Nie da się zrobić miasta ze wsi.
Jednym z mieszkańców wioski jest Roman Krawczak, radny powiatu puławskiego. Jego zdaniem, hodowcom trzody gminy powinno się pomagać.
– Jeśli wieś ma się rozwijać, gmina powinna wyznaczyć teren pod tego rodzaju inwestycje, ale Żyrzyn takich gruntów nie posiada. Cały czas brakuje także regulacji prawnych, szczególnie tzw. ustawy odorowej. Sprawa wygląda tak, że albo zrobimy z tym porządek, albo w przyszłości będziemy musieli jeść mięso sprowadzane z Danii, Holandii lub innych krajów – mówi radny, który sam hoduje krowy. – One tak nie śmierdzą – zapewnia.
Protestujący przeciwko nowej chlewni zaznaczają, że nie mają nic przeciwko zapachom wsi, ani rozwojowi produkcji zwierzęcej, jako takiej. Twierdzą jedynie, że decyzja rady gminy jest nieodpowiedzialna, a wybrana lokalizacja chlewni, nietrafiona.
– Jej budowa opłaci się tylko właścicielowi, ale nawet on nie zyska tyle, ile stracą na tym wszyscy pozostali mieszkańcy gminy. Poza tym strumień, przy którym ma powstać, spływa do Rezerwatu Piskory, należącego do Natury 2000. Ta chlewnia powinna powstać przy drodze nr 17, z daleka od zabudowań – proponują mieszkańcy Borysowa.
Niestety, odpowiedź na pytanie o to, dlaczego zlekceważono przesłanki mówiące o wadach wskazanej lokalizacji jest prozaicznie prosta. Chodzi o pieniądze. Właścicielowi działki nie opłaca się zakup nowej, nieuzbrojonej nieruchomości z dala od utwardzonych dróg, sieci wodociągowej, czy kanalizacji, bo musiałby sam pokryć wszystkie koszty. Łatwiejsze i tańsze jest uzyskanie zgody radnych na przekształcenie własnej działki rolnej, położonej znacznie bliżej zdobyczy cywilizacji, nawet jeśli przy okazji zatrute zostanie powietrze, woda i życie wszystkich sąsiadów w promieniu kilometra.