W ubiegłym roku po wieloletniej przerwie Kasia Stankiewicz wróciła do koncertowania z grupą Varius Manx, a już 22 listopada o godzinie 19 artystka wraz z zespołem wystąpi na scenie Centrum Spotkania Kultur w ramach promocji albumu „ENT”.
• Jako 18-latka podbiła pani rynek muzyczny z zespołem Varius Manx i została niekwestionowaną gwiazdą. Potem, u szczytu popularności, świadomie wycofała się pani z show-biznesu. Czy po tak długim rozstaniu, trudno było ponownie zadomowić się w zespole?
– Łatwo. Dla mnie prawie każda forma muzycznej współpracy, wiążąca się z wejściem do studia czy na scenę jest ekscytująca. A tu wiedząc, że wstępuję na terytorium moich, można powiedzieć młodzieńczych piosenek, czułam się, jakbym wchodziła do pokoju z dzieciństwa - czyli bezpiecznie.
• W międzyczasie wydała pani cztery solowe albumy, ciągle będąc obecną na polskiej scenie, choć w innym charakterze. Jak oceniłaby pani tę część swojej kariery?
– To jest terytorium, które pozwala mi na artystyczną dowolność, dlatego nigdy z niego nie zrezygnuję. Absolutna bezkompromisowość i upust wszelakich emocji bez zastanawiania się, do czego to zmierza, to w sztuce lubię najbardziej. Moje płyty różnią się od siebie, bo są zapisem tego, co aktualnie miałam w głowie i sercu.
• Planowała pani zagrać kilka koncertów z zespołem Varius Manx z okazji 25-lecia, a skończyło się na wydaniu wspólnej płyty. Co wpłynęło na tę decyzję?
– Euforyczne reakcje publiczności i dobry klimat w zespole. Myśleliśmy, że chodzi o sentyment do starego dobrego Variusa i lat 90-tych. Tymczasem okazuje się, że teraz, gdy ruszyliśmy w trasę promującą nasze wspólne nowe wydawnictwo „Ent”, euforia wcale nie maleje. Więc to musi być coś więcej.
• Jest pani nie tylko wokalistką, ale również autorką tekstów. Skąd czerpała pani inspirację do poetyckich, baśniowych ale i wyraźnie melancholijnych tekstów do płyty „Ent”?
– Tytuł płyty zdeterminował treść. Wiedziałam, że otwieram drzwi do lasu, bo Enty to ludzie-drzewa z trylogii Tolkiena. A kiedy już je otworzyłam i zaczęłam krążyć wokół natury, jej kondycji, teksty siłą rzeczy nie mogły być tylko wesołe, choć takie też tu występują, ale raczej stymulujące do zatrzymania się i skupienia.
• Jak bardzo różni się dzisiejsza Kasia Stankiewicz od tamtej młodej artystki, która szturmem podbiła muzyczny rynek u progu dorosłości?
– Gdzieś tam bardzo, a gdzieś wcale. Chodzi o to, że mam w sobie nadal to zapalone do tworzenia dziecko gotowe na wyzwania i podniecone tym, że taką właśnie drogę spisało jej życie. Z takim samym zapałem wychodzę na scenę jak przy debiucie. Z drugiej zaś, siłą rzeczy, mam do tego dużo większy dystans niż wtedy. Świadomie i śmiało podejmuję decyzje i mam dużo większy spokój.
• Przez lata zmienili się także członkowie grupy Varius Manx, sam show-biznes i odbiorcy. Czy dziś wspólne koncertowanie przed dużą publicznością wywołuje podobne emocje?
– Zmieniają się czasy, ludzie, gusta ale jedna rzecz jest niezmienna, emocje jakie wywołuje sztuka. Emocje są takie z jakimi podchodzimy do naszej pracy. Mamy ogromną ekscytację wychodząc na scenę, bardzo lubimy i szanujemy ten moment i to co robimy. Nasza publiczność oddaje nam energię w piękny sposób.
• Jest pani bardzo zapracowaną artystką, zresztą koncentrującą się nie tylko na muzyce: ostatnio ukończyła pani morderczy triathlon. Teraz czas na trasę koncertową z Varius Manx. Jakie są plany kolejny rok?
- Bez przesady, miewam też sporo wolnego czasu, z którym wiem co zrobić i w sumie jako twórca, i osoba śpiewająca, mogłabym być bardziej eksploatowana. Teraz przygotowuję kolejną swoją płytę. W przyszłym roku poza koncertami z Varius Manx, zamierzam ukończyć w całości, czyli też od strony wizualnej, moją płytę. Jednocześnie przygotowuję koncerty z repertuarem Donny Harhawaya, którego twórczość wessała mnie ostatnio.