Gdy zjadła kanapkę, poczuła się źle. Okazało się, że w środku były dwie metalowe szpilki. Dziewczyna przeszła skomplikowaną operację. Policja sprawdza, kto naraził nastolatkę na utratę zdrowia lub życia.
- Natychmiast poszliśmy do szpitala przy ul. Peowiaków - mówi pani Zofia, matka Małgosi. - Okazało się, że w brzuchu córki tkwi cienki, metalowy przedmiot. Byłyśmy wstrząśnięte. Jednak lekarz nas uspokoił. Powiedział, że przedmiot powinien zostać naturalnie wydalany. Jeśli zastosujemy dietę.
Dziewczyna wróciła do domu. Nazajutrz poczuła się jeszcze gorzej. Bolał ją brzuch, miała mdłości. W innym szpitalu, tzw. papieskim, badanie RTG wykazało obecność dwóch szpilek o długości 2,5 cm. Dziewczyna trafiła na chirurgię. Ponad tydzień nie mogła nic jeść. Szpilki na dobre utknęły w jelitach. Konieczna była operacja. 3 maja chirurg wyciągnął szpilki.
- Były tak ułożone, że nie zaczepiały o ściany jelit - tłumaczy pani Zofia. - Inaczej mogło dojść do zakażenia. Mogły też dostać się do krwioobiegu. Wtedy zagrożone byłoby życie córki.
Rodzice Małgosi zawiadomili policję. Mają nadzieję, że funkcjonariusze dowiedzą się, skąd w kanapce wzięły się szpilki. - Bo było w niej m.in. wędlina i sałata, do której mogły się przyczepić - podpowiadają.
Feralną kanapkę przyrządziła piekarnia Tadeusza Pieczykolana. - Nie ma szans, aby te szpilki trafiły do kanapki u nas - zapewnia Pieczykolan. - Wędlina jest krojona na cieniutkie kawałki, a każdy kęs ciasta przechodzi przez ręce piekarzy.
Alicja Ciupa, dyrektor ZSP nr 1 przyznaje, że szkoła nigdy nie miała zastrzeżeń do produktów tego dostawcy, a sam dostawca sugeruje, że szpilki, to uczniowski kawał.
- Nie wykluczamy żadnej możliwości - mówi Joanna Kopeć z zamojskiej policji. - Trwa w tej sprawie śledztwo pod nadzorem prokuratury. Prowadzimy go w kierunku narażenia zdrowia i życia licealistki.