ostawili sprawę na ostrzu noża: albo Krajowa Spółka Cukrowa pozwoli im rozpocząć kampanię buraczaną, albo 200-osobowa załoga wyląduje w szpitalu. Głoduje już 11 zdesperowanych mężczyzn. Kilkudziesięciu zapowiada, że się do nich przyłączy.
– Już czujemy się źle, ale co możemy zrobić? – pyta bezradnie 45-letni Jan Mac. – Walczymy o byt naszych rodzin.
Mac pracuje w cukrowni od 26 lat. Ma na utrzymaniu dwoje dzieci i bezrobotną żonę. Gdy dowiedział się, że „jego” cukrownia będzie zamykana puściły mu nerwy. Razem z innymi pracownikami zakładu zebrał 18 tysięcy przeciwko wygaszaniu produkcji, uczestniczył w blokadzie krajowej 17 w Tomaszowie Lub., jeździł na spotkania z ministrem rolnictwa, do Sejmu. Bez skutku.
– Posłowie, ministrowie, wojewoda, starosta i wójt przyznają, że zamknięcie zakładu to głupota – denerwuje się Jacek Monsiel. – Tylko zarząd KSC jest głuchy na nasze argumenty. Cukrownia przynosi zysk, leży na wielkim polu buraków i jest jedynym tego typu zakładem w okolicy. W czyim interesie jest jej zamknięcie? Nasi ojcowie i dziadowie ocalili cukrownię przed hitlerowcami i sowietami. Teraz nasza kolej.
Restrukturyzacja KSC polega na zamykaniu małych cukrowni i koncentracji produkcji w dużych zakładach. – Wyłączono już cztery zakłady i planuje się dwa kolejne, m.in. we wrześniu nasz – złości się Andrzej Kawałko. – Dofinansowuje się jednak cukrownię w Łapach czy Nakle. Bo stamtąd pochodzą członkowie zarządu spółki.
Na jutro przedstawicieli załogi zaproszono do Warszawy. – Możemy rozmawiać o programach osłonowych, lecz zakład będzie zamknięty – mówi Łukasz Wróblewski, rzecznik spółki. – Niech zarząd przyjedzie do nas, niech pogada z całą załogą i mieszkańcami gminy. Może coś w końcu zrozumie – bronią się protestujący.