Przejście dla pieszych przy ulicy Piłsudskiego w Zamościu spędza sen z oczu okolicznym mieszkańcom. Nic nie pomogły prośby o likwidację przejścia lub o zmianę organizacji ruchu. Bo według urzędników oznakowanie jest czytelne.
Przez okna sklepu pani Elżbiety dokładnie widać, co się dzieje na przejściu dla pieszych. Kobieta zapewnia, że poważne wypadki zdarzają się tam średnio raz w miesiącu.
– Podczas wakacji były dwa, w którym byli ranni motocykliści, we wrześniu samochód potrącił kobietę, a dwa tygodnie temu matkę z córką – wylicza kobieta. – To były poważne wypadki. We wtorek rozpędzone auto zatrzymało się na pasach. Piesza ledwo odskoczyła.
Były też wypadki śmiertelne. W 2007 r. starsza kobieta znajdowała się już na przejściu, kiedy wpadł na nią rozpędzony renault. Zmarła w szpitalu…
Mieszkańcy pobliskich domów wielokrotnie prosili o zmianę organizacji ruchu. Domagali się zamontowania m.in. sygnalizacji świetlnej, "migających” znaków z napisem "zwolnij” lub po prostu likwidacji przejścia (kilkaset metrów dalej są dwa inne).
– Bo stwierdziłem, że ponad 90 proc. kierowców przekracza w tym miejscu dozwoloną prędkość – denerwował się Jerzy Zacharow, mieszkaniec kamienicy przy ul. Piłsudskiego na jednej z sesji zamojskiej Rady Miejskiej.
– Nawet kierowcy ciężarówek pędzą przez to przejście bez opamiętania – dodaje Elżbieta Pieniak. – Strach na to patrzeć. A ja jestem świadkiem większości wypadków. I policja mnie z nich potem odpytuje. Prosiłam wielokrotnie, żeby coś z tym wreszcie zrobić. Ale policjanci zawsze odpowiadają, że to jest sprawa zamojskiego magistratu.
Przejście przy ul. Piłsudskiego jest jednym z najruchliwszych w mieście. Łączy dwa osiedla mieszkaniowe. Obok jest m.in. duży dom handlowy, przychodnia i szpital.
– Pasy znajdują się w niefortunnym miejscu, bo kierowcy mijając skrzyżowanie ze światłami przyciskają pedał gazu – mówi jeden z przechodniów. – Potem muszą wciskać się między przerażonych ludzi.
O niebezpiecznym przejściu pisaliśmy dwa lata temu. Anna Muszyńska, szef Zarządu Dróg Grodzkich w Zamościu zapewniała wówczas, że jest ono dobrze oznaczone. Czy coś się zmieniło?
– Postawiliśmy tam więcej znaków – zapewnia dyrektor Muszyńska. – Są dobrze widoczne. Ale niektórzy kierowcy je ignorują. Likwidacja przejścia jest niemożliwa. Dlaczego? Bo piesi są do niego przyzwyczajeni… Obawiam się, że dalej będą tamtędy chodzić, tyle, że… łamiąc przepisy.
Co da się zrobić? – Apelować do kierowców o rozwagę – mówi dyrektorka. – Przydałoby się też więcej patroli policyjnych.