Misterny plan, brawurowe wykonanie i kompletna porażka. Tak zakończyło się włamanie do salonu jubilerskiego w Zamościu. Trzej złodzieje czekają na proces.
W styczniu tego roku grupa wzięła na cel salon jubilerski w zamojskiej galerii Twierdza. Panowie przyjechali kilka dni przed akcją. Dokładnie sprawdzali galerię i systemy bezpieczeństwa. Obserwowali pracę ochroniarzy. Włamanie zaplanowali na 23 stycznia. Liczyli, że wyjątkowo mroźna noc zniechęci ochroniarzy do regularnych patroli.
Nad ranem złodzieje zaparkowali swojego peugeota w pobliżu galerii. Krystian P. został przy samochodzie. Jego koledzy w kominiarkach weszli na dach budynku. Nożycami wycięli dwa otwory. Przez jeden z nich opuścili do środka świecę dymną, która miała "oślepić” kamery. Przez drugą dziurę zrzucili sznurową drabinkę. Tadeusz S. zszedł po niej do sklepu. Tłukł szyby w gablotach i zbierał palety z biżuterią. Nie zauważył, że skaleczył się w palec, zostawiając na miejscu ślady krwi.
Akcję przerwał alarm przeciwpożarowy, który wywołała odpalona świeca dymna. Na miejscu pojawił się ochroniarz, ale złodziej zdążył wrócić po drabinie na dach. Po chwili cała trójka odjechała w kierunku Skierbieszowa.
Złodziejom nie przyszło do głowy, że po zamknięciu sklepu najcenniejsza biżuteria chowana jest do sejfu. W gablotach lądują atrapy. Dopiero podczas ucieczki panowie zorientowali się, że ich łup wart jest grosze. Wyrzucili worek z gablotami, ale policjanci szybko go znaleźli.
Śledczy sprawdzili ślady krwi pozostawione w sklepie. Pasowały do profilu DNA jednego z oskarżonych. Ustalono również, że dziury w dachu wykonano nożycami, które mundurowi znaleźli w bagażniku peugeota. Z akt sprawy wynika, że wartość skradzionych "klejnotów” to niespełna 8 tys. zł. Szkody spowodowane przez włamywaczy wyceniono na ponad dwa razy wyższą kwotę. Gdyby w gablotach była autentyczna biżuteria, właściciel salonu straciłby ponad 140 tys. zł. Z całej trójki tylko Tadeusz B. przyznał się do winy.
Włamywaczom grozi do 10 lat więzienia.