Nadal nie odnaleziono 30-letniego Pawła Jemielnika z Młyńca (pow. bialski), który zaginął 18 kwietnia rano. Wyjechał z domu w okolicach Białej Podlaskiej. Kilka kilometrów dalej, w miejscowości Żelizna, znaleziono jego rozbity samochód. Po kierowcy nie było śladu.
Rodzina zabrała się za poszukiwanie mężczyzny. W akcji brali udział policjanci i strażacy. Krewni Pawła poprosili o pomoc również Krzysztofa Rutkowskiego. W ubiegłym tygodniu, podczas specjalnej konferencji prasowej brat zaginionego krytykował poczynania policjantów. Twierdził, że zaczęli poszukiwania zbyt późno i działali nieprofesjonalnie. Nie mieli nawet odpowiednio wyszkolonego psa. Mundurowi nie zgadzają się z oskarżeniami. Zapewniają, że działali szybko i fachowo.
– Zaraz po otrzymaniu zgłoszenia na miejsce wysłani zostali policjanci. Ustalili właściciela pojazdu i rozpoczęli poszukiwania kierowcy. Trudno zarzucać nam opieszałość przy wykonywaniu czynności, skoro pierwsze działania penetracyjne wykonane zostały bezpośrednio po przyjętym zgłoszeniu – mówi Renata Laszczka-Rusek, rzecznik lubelskiej policji.
W trakcie oględzin samochodu na miejsce dotarł przewodnik z psem tropiącym.
– Trzeba podkreślić, że był to doświadczony pies, mający na swoim koncie wiele sukcesów, m.in. w ubiegłym roku na terenie działania KP Wisznice odnalazł mężczyznę, który chciał popełnić samobójstwo – zaznacza Laszczka-Rusek.
Policjanci dodają, że sprawdzali nie tylko miejsce wypadku. Skontaktowali się z rodziną Pawła, z osobą, u której 30 latek dorywczo pracował. Sprawdzono szpitale i teren w pobliżu miejsca wypadku. W tej akcji uczestniczyli zarówno policjanci, jak i strażacy, okoliczni mieszkańcy oraz rodzina Pawła.
– Oficjalne zgłoszenie o zaginięciu mężczyzny złożone zostało przez żonę 18 kwietnia dopiero o godz. 20:20 – podkreśla Laszczka-Rusek.
W akcji poszukiwawczej wykorzystano m.in. samolot Straży Granicznej z obserwatorem, drona i kamerę termowizyjną. Do sprawdzenia było 360 hektarów łąk, bagien, lasów.
– Każdego dnia w akcji i prowadzonych czynnościach poszukiwawczych uczestniczyło średnio 60–70 osób – wylicza Laszczka-Rusek. – Niektóre miejsca zgodnie ze wskazaniami rodziny, która sugerowała się informacjami otrzymanymi od jasnowidza, były sprawdzane kilkukrotnie.
Poszukiwania trwają. – Rozumiemy rozgoryczenie rodziny, która chce się dowiedzieć, co się stało z bliską im osobą. Z reguły w takich przypadkach bliscy usiłują znaleźć kogoś, kogo można byłoby obarczyć winą za całe zdarzenie. W tym przypadku jednak dużym nadużyciem jest zarzucanie niekompetencji policjantom, którzy robili i robią wszystko, by wyjaśnić sprawę – kwituje Laszczka-Rusek.